Żyjemy na dnie ciała…

Wiersz: Krzysztof Kamil Baczyński
Żyjemy na dnie ciała. Na samym dnie grozy.
Rzeźbi nas głód cierpliwy – i tną białe mrozy.
U okien przystajemy. Noc za oknem czeka
gdy czuje człowieka,
i śmierć się jeży cicho, 
I topniejemy z wolna. Nie patrzmy sobie w oczy
na drugi dzień. Znów człowiek utopił się w nocy.
To nie jest smutek wiary. To serca tak siwieją
i stygną coraz, stygną, z miłością i z nadzieją.
Wiemy tylko. To wiemy: w ostatnim śnie cierpienia
jest dom rzeźbiony w słońcu, a pod nim ciepła ziemia,
i tam strumieniem jasnym jak przezroczystym mieczem
odbici rozpoznamy twarze ciągle człowiecze,
19 październik 1942 r.

Źródło

Wiersz: Krzysztof Kamil Baczyński
Basi 
Unieś głowę jak źródło, 
z niej powstanie kolor 
i nazwanie wszechrzeczy, 
i płynienie porom. 
Widzisz, wszystko spełnione, 
czas po brzeg nalany 
i niebo syte żaru 
jak złote fontanny. 
A wszystko możesz spełnić 
od nowa i począć widowiska 
w obłokach tryskające oczom. 
I wszystko, co przypomnisz, 
będzie jak czas głuchy, 
nad którym jak nad ciałem 
zawirujesz duchem. 
Bo kochać znaczy tworzyć, 
poczynać w barwie burzy 
rzeźbę gwiazdy i ptaka 
w łun czerwonych marmurze. 
marzec 1942 r

Żal

Wiersz: Krzysztof Kamil Baczyński
Pościnano drzewa światowidom,
ścięto głowy buntom dziecięcym,
bo nie przyjdą anioły z ptasich puchów, nie przyjdą,
Oto nóż szafotów do chleba. Cóż więcej?
Zatroskane madonny mdleją;
jakbyś podniósł ziemi upiorną powiekę,
więc żal mi, żal, bo świat to żal
za utraconym człowiekiem.
II.41 r.

Zwycięzcy

Wiersz: Krzysztof Kamil Baczyński
Wiatr szeroki nam czoła obliże, 
jak lew westchnie i przestrzeń wydmie 
ponad nami. A jeszcze wyżej 
łuna świśnie ogromnym skrzydłem. 
Głowy nasze – owoc upalny, 
rozszalał włosów płomienie 
deszcz omyje jędrny i walny, 
aż się do snu schylą na ziemię. 
Jeszcze chleby, jabłka jak księżyc 
stół sosnowy zalęgną kołem, 
dłonie szorstkie, tak nieporęczne, 
chleb przełamią z bożym aniołem. 
A na skronie, gdy sen nas stłumi, 
gdy będziemy znów ludzie prości, 
blask nam spadnie i ten zrozumie, 
żeśmy w wierze doszli miłości. 
11.V.1943 r.

Zwierciadło

Wiersz: Krzysztof Kamil Baczyński
Unosisz to wszystko. Gdzie ponad chmury uniesiesz?
jak abecadło dzień narodzin powtarzasz wielokroć.
Na drodze śliskie wikliny, domki szare, jest mokro,
czy to zima, lato, jesień.
Tyle wieków, a nie wyrosłeś
ponad spojrzenie małe, nie mniejsze niż płacz i uśmiech.
Nie tel} to czas, kiedyś był do jaskółek posłem –
to tylko oddech czasu: zbudzisz się, uśniesz, uśniesz.
Wyjdź, wyjdź pod niebo, wyjdź pod białą zamieć,
zanim wrócisz w grób kamiennych miast.
Tam ty:
papierowy żołnierz,
czekasz na urojony wystrzał
stojąc w nieustannej ulewie gwiazd.
II.41 r

Znowu jesień

Wiersz: Krzysztof Kamil Baczyński
A oto już i jesień. Ptaki są jak dłonie, 
jak dłonie pożegnalne nieba dla złej ziemi. 
Placzmy czasu, ach, płaczmy z sercami żywemi, 
smutni tacy, samotni, nie nazwani dniem. 
Już nam pokazał Bóg czy szatan krwawe miasta, 
w których jeno się dymy z wolna unosiły 
jak umęczony anioł nad kolebką śmierci. 
Już nam ten nóż przytknięty aż do serca wrastał, 
tak długo trwał przy piersi, a gruzy mówiły 
i każde drzewo martwe wraz z nimi śpiewało: 
\\”Otoć się w proch obracasz, nieobaczne ciało\\”. 
Jestże coś ponad ciemność? – pytaliśmy płacząc, 
gdy spośród stolic martwych nikt nie wyszedł do nas, 

Zmora.

Wiersz: Krzysztof Kamil Baczyński
1
Konik polny tak długo piłował jabłoń, aż zakuł
drgający sześcian powietrza w ciągły skrzyp.
Jest to noc torquemady, pełna mistycznych znaków,
bo widzę krzyźe i koła ogniste u szyb.
Musiałem za długo patrzeć, za długo słuchać,
bo widok wpadł przez okno jak ryba śliska
i jakby szept nagle przytknięty do ucha
tłumaczył mi śmierć zupełnie z bliska.
Kto zaśpiewał wtedy tę piosenkę
ukrytą na samym dnie źrenic?
Nawet wieczór i miesiąc ten sam,
nawet zapach włosów się nie zmienił.
Znów przebiłaś ściany czarny taran
eliptycznym lotem trwogi.

Zmierzchanie

Wiersz: Krzysztof Kamil Baczyński
Motto: Je suis l\\\’Empire a fa fin 
de la decadence 
(Verlaine) 
Okręt odpłynie na spuchniętych żaglach 
w szklane lazury wzbierających piersi… 
Chociaż nie zawsze byliśmy najszczersi, 
powiedzmy sobie zwyczajnie: dobranoc. 
Bo świat zachodzi już i słońce ciche 
nie wzbiera światłem w mgły wstające rano. 
A dni się sypią – zerwane korale, 
perły o zmroku… 
powiedzmy: dobranoc. 
W progu drzwi szklanych noc narasta lukiem, 
w progu dni z błota noc cicho przyklęka 
i garść popiołu w zaciśniętych rękach 
parzy mnie jeszcze niedogasłym żarem. 
Zmierzcha… 
z nawislych tlejących latami 
znów w pyle światła dzień powstaje szary… 
13.XII.38 r.

Złodziej

Wiersz: Krzysztof Kamil Baczyński
Noc łopotem przybiegła nad miasto 
trzepocząca po gardle skrzydłami, 
w zmatowiałych pryzmatach powietrza 
asfalt światłem latami się łamie. 
Usta głodem przelękłe klękają, 
już zasłabłe męką niepokoju, 
na szkle wystaw noc się głębią zsiadła, 
ręce latarń w żółtym świetle stoją. 
i noc… 
chleb zza wystaw uśmiecha się piekłem 
(niedojrzałe myśli w mózgu mdlące), 
syte ciszą wystawowe szyby 
mdlą uśmiechem, aż w gardle parzącym. 
Palce biegną, niespokojne lękiem 
(nerwoświatłem mimają gdzieś szyby), 
chcę coś mówić, a myśli głód skręca, 
serce pulsem chce z nocy się wybić. 
Chcę coś krzyknąć, a usta zamknięte, 
w noc uciec, a domy mnie gniotą, 
tylko szyby jedzeniem nabrzmiałe 
zagryzają mi usta niemotą 
ręce są już nie moje, zdrętwiałe, 
zbuntowane czerwienią od mrozu, 
biegną, krzyczą purpurą jak walka, 
rwą na strzępy myśli ścięte grozą… 
szyba -… 
pękła niespodzianym krzykiem, 
szkło wyprysło rakietami w ciemnie… 
uciekały ulice gdzieś, nocą 
puste śmied1em, biegnące beze mnie…

Zła kołysanka

Wiersz: Krzysztof Kamil Baczyński
Jesiennych liści, twoich włosów zapach,
brzęczy trwogi pęknięty zegar.
Od gwiazd wieje chłód, zagasł świecznik lata
i mój żal
czarnym psem co wieczór do rąk ci przybiega.
Czy umiesz zasnąć? Płacz umarłej olchy
długo wyje po nocy – kopule echa.
Płyniemy, nie ma portów, nie ma dla nas kolchid,
wiesz: smutek – zaczajony patrol – tylko czeka.
Dobry smok w bajce, teraz jest sen zastygły,
sen upiorów – upływa nocy pomnik niebosiężny.

Zjawy

Wiersz: Krzysztof Kamil Baczyński
Dymy pachnące jak kolumny nieba
nad drzew siwieniem wysoko, Wysoko,
i w niewidzialnym odbicie potoku.
Czyśmy tak tylko zamyśleni w Bogu,
czy nas już nie ma?
To wszystko jesień. Wszystko znów ominie.
Ciało i popiół, i smutek ten sam,
i cisza wielka stoi na głębinie,
nienasycony, ciemny dzban.
Wiem: to te same kołowroty sklepień
huczą u świateł wysoko, wysoko,
kule ogniste i znaki na niebie,
te same idą posągi obłoków.
A ja tam w dole jestem człowiek jeno,
ja nie poznaję jesieni i rzek,
spięty krokami z bolesną ziemią,
ledwie przeczuwam daleki brzeg.

Ziemia jak ognia słup…

Wiersz: Krzysztof Kamil Baczyński
Ziemia jak ognia słup. Tnie bat; 
a nie zna czasu – kamień kruszy, 
na oślep rzeźbi ciemne dusze 
w zwalistych trumnach lat. 
I katorżnicza huczy noc, 
pod niebem skośnym ogień dławi, 
i jęk szubienic jak żurawi 
u studzien pełnych głów i rąk. 
A kiedy ryczy butów huk 
po twarzach żon i synów, matek, 
to każdy trup jest żywych bratem, 
co orzą swój ojczysty grób. 
My mamy usta – szabli sztych, 
od głodów wyschłe, z grozy sine: 
my mamy oczy – śmierci krzyk 
celne, co trafią krwawą winę. 
My mamy serca – młotów młot, 
co przez stulecia ziemię kuły, 
szybkie jak ostry cios jaskółek 
i orlich skrzydeł orli lot. 
Przez nasze oczy próżne łez 
o ziemio! płyń polami swemi, 
aż każdy z garścią wolnej ziemi 
będziem szturmować czas, co jest 
jak popiół wiary. Wzniesiem dom 
żelazny – ludom, burzom, snom. 
7.I.41 r.

Ziemia

Wiersz: Krzysztof Kamil Baczyński
Ziemia miłości, ziemia ludów święta
jest jak długa niepamięć, jak jezioro mroku,
przez huragany mroźne czarnym lodem ścięta,
stoi w sobie milcząca jak w grobie wyroków.
Tak wypłoszeni z czasu, my, którzyśmy śmieli
Boga zwać po imieniu i ludzi po czynie,
myśmy czasów nie znali innych, nie widzieli.
a groza w nas przeminie, gdy życie przeminie.
My na środku lodowisk, nie znający domu,
pod śniegami – kamienie i pod gliną – głazy
ci sami katorżnicy my z kamieniołomów,
ścigani po ulicach i liczący razy
kijów ciężkich, wygnańczych, o! bo nas wygnały
jak sine ciała – z duszy, jak upiory – z ciała.
My po nocach u ściany chłodnej zaczajeni,
w krokach węszący śmierci, w drzew poświście – bata,
w ziemię świętą zamknięci jak w głuche więzienie.
O Panie apokalips! Panie końca świata!
znajdź głos swój i przybitych nad trumien obszarem
wywołaj; głos włóż w usta i w dłonie włóż karę.
15.I.94 r..

Zarówno złe, jak dobre…

Wiersz: Krzysztof Kamil Baczyński
Zarówno złe, jak dobre idzie dołem 
czy górą – to za jedno i już nie niesie nic 
ni szatan, ani anioł, gdy szybują kołem 
nad gradobiciem krwi. 
Bo w dole i na górze z daleka ujrzani 
ludzie jak dzieci brodzą przesypując piach 
z listka na listek, piach lub krew, czy kamień 
za jedno. Potem ręce odrzucając w snach, 
zroszeni lękiem, proszą bogów. Przez powieki 
zamknięte – widząc kołem miażdżące ich wieki. 
A potem znów się budzą, wznoszą w niebo miecz, 
który przez pół człowieka, a pół Boga tnie. 
Zarówno złe i dobre idzie dołem 
i tylko żal zostaje – odbić krąg, 
obłoki niebem idą i żuk pcha z mozołem 
swą kulę pośród deszczu ściętych drzew i rąk. 
26.I.42r

Zamach

Wiersz: Krzysztof Kamil Baczyński
Siedzicie w dusznym kawiarniach, 
w parnych tchach dni-lokomotyw, 
które nie jadą już nigdzie, 
bezradne, zlane potem. 
Dzień – parująca masarnia 
co rnno dyszy i rzęzi, 
póki jak balon zmęczony 
na cierniad1 słów nie ugrzężnie. 
Noce zmącone są, duszne 
w łaszących się woniach perfum, 
ach! cały ten świat wasz blady 
rozkłada się w nocy jak ścierwo. 
. . . . . . . . . . . . . . . . 
Twarze pomięte i brudne – 
– kartki rzucone w prożnię. 
O1odzę po pustych ulicach, 
stacji zgubionej dróżnik. 
Nocą rozlaną jak ołów 
wyjdę przez parną krwią bramę 

Z wiatrem

Wiersz: Krzysztof Kamil Baczyński
Basi 
Jesienie rok za rokiem idę 
gwiazdy jak deszcze szyby tną. 
Zielone łanie na polanie, 
u okien huczy serca bąk. 
Nie płacz, kochana, lat złowrogich, 
spod twoich rzęs zielony liść, 
ptaki i drzewa trysną, drogi, 
po których dalej trzeba iść. 
Liście opadły. Wrócą liście 
i modlitewne łuki gór, 
przeminą ludzie w nienawiści, 
zostanie trzepot ptasich piór. 
Knieje się pienią – tylko pomyśl? – 
w powietrza falującym tchu 
niedźwiedzi pomruk zaczajony, 
niebieski jezior duch. 

Z szopką

Wiersz: Krzysztof Kamil Baczyński
Górą białe konie przeszły,
trop dymiący w kłębach stanął,
w gwiazdach płonąc cicho trzeszczy
wigilijne siano.
Spoza gór czy sponad ziemi
anioł biały? kruchy mróz?
starcy w niebo nachyleni?
Anioł biały szopkę niósł.
Zamknąć tak – to ironicznie –
w daszek gwiazdom pobielany,
płomień wieków i człowieka
w tekturowe cztery ściany.
Zamknąć tak – to z odległości –
w dwie figurki – czarną, białą,
rozdeptanych epok kości
i spalone żądzą ciało.
W naprężone kusze burz
anioł biały – szopkę niósł.
A figurki w męce gasnąc
coraz słabły, zanikały
w napowietrzną gwiazdy jasność,
tekturowo – popielały.