Przy kominku

Wiersz: Adam Asnyk
Gdy się ogień na kominku pali,
Lubię grzać się przy jego płomieniu…
I w przekwitłej młodości wspomnieniu
Odgrzebywać te iskry błyszczące,
Co tryskają z płomienistej fali
I znikają w ciemnościach gasnące…
Złote głoski w ognisku zawarte
W szereg natchnień minionych układam.
Złote mary wstające spowiadam,
O przeszłości mówiące tak wiele,
I na nowo odtwarzam tę kartę,
Co już dawno zastygła w popiele.
Przez girlandy tańczących płomyków
Wzrok mój leci i blaskiem się pieści;
Wszystkie życia prześnione powieści,
Pogrzebane w sercu mojem na dnie,
Występują z zamglonych tajników
I przez chwilę znów błyszczą tak ładnie.

Na stos jeden ułożone drewna
Zdają mi się być stosem pogrzebu,
Skąd burzliwie uleci ku niebu
Ta pogańska wszech bogów kapłanka —
Mara jasnej młodości powiewna —
Biegnąc szukać nowego kochanka!

Zapustny obrazek

Wiersz: Adam Asnyk
Noc zapadła; niebiosa jasne i pogodne
Błyszczą się jakby modre zamarzłe jeziora —
Tak dla oka są sine, przejrzyste i chłodne.
Dawno zagasł ostatni rumieniec wieczora,
A biały odblask śniegu, w powietrze odbity,
Dziwną martwością powlókł zmrożone błękity.
Jasność, błękitna w górze, srebrzysta u spodu,
Drżącą a chłodną falą przenika świat cały…
I księżyc po niebiosach jak po tafli lodu
Ślizga się i na pola patrzy, co zbielały.
Gwiazd nieskończoność… wszystkie, zaiskrzone mocno,
Błyskają migotliwem, jaskrawem światełkiem
Nad miastem, co się właśnie budząc porą nocną,
Zawrzało wesołością i ruchliwym zgiełkiem.

Scherzo

Wiersz: Adam Asnyk
Siedzi w oknie cały ranek,
Do wieczora siedzi,
Siedzi ciągle smutny Janek,
Czeka odpowiedzi.
Do swej lubej list wyprawił,
Na odpowiedź czeka;
Sześć miesięcy w oknie strawił,
Wzdycha i narzeka.
List wyprawił przez gołębia;
Gołąb nie powrócił:
Może spotkał gdzie jastrzębia,
Co mu drogę skrócił.
Wodzi okiem wciąż po niebie,
Na posłańca czeka,
Patrzy w górę, znów przed siebie…
Pies na niego szczeka.
Pytaniami wszystkich nudzi
I zaczepia co dnia
Ptaki, chmury, nawet ludzi, —
Każdego przechodnia.

Róża

Wiersz: Adam Asnyk
Ach ta róża! ach ta róża!
Co się w twoje okno wdziera,
Na pokusy mnie wystawia,
Sen i spokój mi odbiera…
Wciąż z zazdrością myślę o niej,
Choć jej nie śmiem dotknąć ręką,
Bo mnie gniewa, że bezkarnie
Patrzy nocą w twe okienko.
Radbym nieraz rzucić wzrokiem,
Błądząc w wieczór po ogrodzie,
Radbym dojrzeć… ale zawsze
Stoi róża na przeszkodzie!
Ona winna! ona winna!
Że ciekawość moją draźni,
Bo gdzie sięgać wzrok nie może —
Sięga siła wyobraźni.
Odtwarzając piękność twoją
Coraz bardziej tracę głowę;
Zamiast pączków, zawsze widzę
Twe usteczka karminowe.

Dałam ci moc

Wiersz: Adam Asnyk
Dałam ci moc nad sercem ludzi, —
Moc, której próżno przeczą,
Gdyż ona łzy i zachwyt budzi,
Wstrząsając pierś człowieczą.
Piękności czar — ten nie przeminie,
On wieczną jest potrzebą;
I ludzki duch wciąż za nim płynie,
W błękitne patrząc niebo.
Piękności czar — ten zawsze będzie
Nad światem dzierżyć władzę,
I swoją woń rozsiewa wszędzie
Kwiat każdy, co zasadzę.
Niechaj więc chłód i cisza głucha
Wśród świata cię nie ziębi:
Najlepszy siew twojego ducha
W serc cichej wejdzie głębi.

Kopciuszek

Wiersz: Adam Asnyk
W gniewie zaklęła ją wróżka —
I odtąd biedna królewna
Przybrała smutną postać kopciuszka:
W lichej odzieży
Na rozkaz bieży
I nosi wodę i drewna.
Napróżno w jej czystem łonie
Skarbów zawiera się mnóstwo
I w niewidzialnej próżno koronie
Jej piękność świeci,
Gdyż ziemskie dzieci
Dojrzały tylko ubóstwo.
Nieraz w jej państwie zaklętem
Rycerski stanął królewic;
Lecz na jej odzież spojrzał ze wstrętem —
I poszedł daléj,
I z złotej sali
Wziął jedną z poślednich dziewic.

Gdy ostatnia róża zwiędła

Wiersz: Adam Asnyk
Gdy ostatnia róża zwiędła,
Rzekłam chłopcu: „Idź;”
Zerwała się złota nić,
Którą miłość przędła.
Poskoczyłam jak najprędzéj
Świeży wątek wziąść,
Chciałam złotą nitkę prząść…
Lecz zabrakło przędzy.
Zakwitnęły róże znowu,
Nić się nie chce snuć…
Próżno wołam: „Luby, wróć!”
On nie wierzy słowu.

W wieczny cień

Wiersz: Adam Asnyk
Spadła śmierci już zasłona
Na żywota grzeszny dzień:
Idzie dusza potępiona
W wieczny cień;
Idzie w ciemność tak leniwo,
Na rzucony patrząc świat,
Gdzie występków smutne żniwo
I zbrodniczy został ślad;
Widzi każdą myśl swą czarną —
Jak jej zniszczyć nie mógł zgon,
I szkodliwe widzi ziarno —
Jak obfity daje plon.
Złe na gorsze się przemienia:
Błędy oca bierze syn
I z pokoleń w pokolenia
Spada ciężar dawnych win.

Jest-że to prawdą?

Wiersz: Adam Asnyk
Jest-że to prawdą? że nad mą kołyską
Dzieckiem niebiańskie widziałem zjawisko —
Anioła, który, schylony nade mną,
Zwolna mi z duszy noc odganiał ciemną
I, rozpostarłszy blasków swych koronę,
Miłością poił serce przebudzone,
A chociaż skrzydła otwierał do lotu,
Słodką nadzieją żegnał mnie powrotu…
Jest-że to prawdą? że zniknął przedwcześnie,
Zaledwie sercem przeczuwany we śnie,
I że już odtąd napróżno na ziemi
Za jego ślady goniłem jasnemi;
Aż zbłąkanemu nad ciemne otchłanie
Coraz mniej dawne jaśniało świtanie
I w duszy cudne zatarły się lica,
I ta powrotu słodka obietnica…

Jest-że to prawdą? że mi teraz znowu
Wolno zawierzyć anielskiemu słowu
I śnić, że dusza stęskniona przywoła
Wracającego z błękitów anioła…
Jest-że to prawdą? że mi teraz dano
Powitać widzeń jutrzenkę różaną
I pod jej skrzydeł opiekuńczych dwoje
Znowu w opiekę oddać serce swoje…

Rozłączenie

Wiersz: Adam Asnyk
Ujrzał ją znowu po latach
Z krzyżykiem w ręce…
Jak spała cicho na kwiatach
Po życia skończonej męce;
Ujrzał — gdy każde swe słowo,
Każde spojrzenie łaskawsze
Uniosła w ciemność grobową
Na zawsze.
Jak obcy przyszedł tu do niéj
W dzikiej rozpaczy,
Wiedząc, że główki nie skłoni,
Nie wstanie i nie przebaczy:
Więc boleść piersi mu targa —
I stoi blady jak chusta,
I straszna tłoczy się skarga
Przez jego usta —
I mówi: — „Już leżysz w trumnie,
Nic cię nie wzruszy;
Nie spojrzysz litośnie ku mnie,
Nie zdejmiesz ciężaru z duszy!
Nikt losów moich nie zmieni
I klątwy nikt nie odwoła;
Nie sięgnie w morze płomieni
Ręka anioła.

W zimowej nocy

Wiersz: Adam Asnyk
Idzie z piosenką na ustach
Przez śniegu zaspy zimowe
I nie wie, gdzie mu wypadnie
Na nocleg położyć głowę.
Choć noc już ziemię pokrywa
A wszędzie pustka wokoło —
On w swej samotnej wędrówce
Bez trwogi idzie wesoło.
Patrzy na pola zmrożone,
Na cieniem pokryte drzewa,
I nie przerywa piosneczek,
Lecz dalej tak sobie śpiewa:
„Tyś mi nie straszną — o, nocy! —
Chociażeś mroki rozsiała
Tak gęste, jakbyś na zawsze
Nad światem panować miała;
>
„Bo wiem, że musisz nie długo
Przed słońcem uciec w otchłanie —
A dla tych, co się obudzą,
Zabłyśnie nowe świtanie.

Preludyum

Wiersz: Adam Asnyk
Już niejeden obraz miły
Ciemne widma zasłoniły,
I niejeden ślad zatarły —
Ślad przeszłości obumarłéj.
Łzy, uśmiechy, kwiatów wieńce,
Pragnień ognie i rumieńce,
Sny miłości, szczęścia, chwały —
Już się w drodze rozsypały;
Pozostały za mną w tyle
Na rozdrożach — lub mogile.
Lecz choć wszystko pierzchło, znikło —
Serce kochać nie odwykło
I młodzieńczych natchnień chwila
Jeszcze duszę wciąż zasila;
Jeszcze czystem światłem błyska
Przez mgły ciemne i zwaliska
I w ten życia wieczór szary
Rzuca wspomnień cudne mary.

Żaby

Wiersz: Adam Asnyk
Żaby, jak to wiadomo, lubią siedzieć w bagnie…
Choć która zeń wyskoczy, zaraz wracać pragnie:
Więc choć są zniewolone czasem do podróży,
Zawsze na nocleg trafią do jakiej kałuży,
A wróciwszy do siebie, powiedzą z prostotą,
Że w całym świecie wszędzie jednakowe błoto.
Są ludzie, co tak samo wydają wyroki,
Że kałużą zepsucia cały świat szeroki,
I że wszędzie, gdzie spojrzeć, wysoko, czy nizko,
Trzeba zawsze jednakie napotkać bagnisko.
Lecz ja, kiedy usłyszę te skargi rozpaczne,
Zaraz surowych sędziów podejrzywać zacznę
I myślę sobie w duchu: Ci pewnie z ochotą,
Jak żaby, lubią wszędzie wyszukiwać błoto.

Umysł mędrca

Wiersz: Adam Asnyk
Głęboki umysł mędrca z swojego ogniska
Jak brylant różne barwy i odblaski ciska,
A chociaż wciąż się mieni w barwnej świateł zorzy,
Z pojedynczych odblasków harmonia się tworzy.
Umysł pedanta, nakształt brukowych kamieni,
Tęczowemi barwami nigdy się nie mieni
I w tem dumę pokłada, że, wciąż jednej miary,
Zawsze jest jednostajny, bezbarwny i szary.

Uczeni

Wiersz: Adam Asnyk
Gdy przybędzie do miasta obcy kruk uczony,
Wnet na niego miejscowe napadają wrony;
Dzióbią go bez litości, wyskubują pióra,
Próbując: czy grzbiet giętki i hartowna skóra?
Jeśli konieczną mędrcom cierpliwość posiada,
Wtedy go mądre wrony przyjmują do stada;
A do wielkiego bractwa gdy się raz zapisze,
Wolno mu wraz z drugimi dzióbać znów przybysze.

Przyczynowość

Wiersz: Adam Asnyk
Nasz rozum, ułatwiając poznanie zagadki,
Wiąże następujące po sobie wypadki
I związek zależności przeprowadza ścisły
W szeregu, co najbliżej podpada pod zmysły:
Więc o zjawiskach twierdzi w dochodzeniu krótkiem,
Że jedno jest przyczyną, a drugie jest skutkiem.
Szukając zaś przyczyny, często nasza wiedza
Bierze za nią fakt błahy, co skutek poprzedza,
I gotowa nauczać, że sprawcą niepogód
Był piejący przed deszczem na podwórzu kogut.

Pokora poetów

Wiersz: Adam Asnyk
Niezwykle pokornego spotkałem poetę…
Wśród poufnej rozmowy przyszedł na myśl Goethe —
I mówiliśmy o nim… Wtem poeta, skromnie
Spuściwszy swoje oczy, odwraca się do mnie
I wręcz mnie zapytuje: „Czy zgadniesz, kolego,
W czem ja jestem właściwie wyższy od Goethego?”
Jam zdrętwiał — a on, widząc, że nie zgadnę, skoro
Rzecze: „Ja jestem wyższy od niego pokorą.”

Odpoczywa

Wiersz: Adam Asnyk
I.
Odpoczywa, złożył skronie
Na jedwabnych mchach;
Na pościeli miękkiej tonie
W nieprzerwanych snach.
W leśnej ciszy odpoczywa
Pośród wonnych tchnień.
Paproć włosy mu pokrywa…
W koło chłód i cień.
Czarne świerki go kołyszą,
Szepcąc tęskny śpiew,
A motyle złote wiszą
Na gałązkach drzew.
Na ramionach mu zielony
Rozpostarł się bluszcz…
I gwar ptasząt przytłumiony
Dolatuje z puszcz.