Wyślij za pomocą:

Wiersz: Krzysztof Kamil Baczyński

Czytamy szeroką przestrzeń 
liczoną w głębokość spojrzeń 
morza dalekie, obłe dźwięczą metalem światła 
gdy nagle w horyzoncie przepuk linii dojrzę. 
Z brzęczącej blachy morza wypełzną niedbale 
powolne, gęste wyspy 
obok przejdą bielą 
ciepłym rozlewem ulic pierząc roje palem 
słońce na białe ciepło w zębach osad mieląc. 

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 

W portach które pływają po wypukłym morzu 
zmierzch w wieczornych gospodach pachnie cierpko winem 
(przez łzy szyb słychać w dali przechodzące góry) 
powoli oczy ciężkie jak skrzydła rozwinę: 
mury wygrzane w słońcu – białe szorstkie koty. 

Przeciągają wzdłuż winnic grzbiety skwaru – rtęcią 
i morze się ugina drętwe ciepłym złotem 
(pękają akordy barw zmierzchem zwilgając jak parą) 
a kiedy błękit świtem wzejdzie w przestrzeń 
miasto wyleje rzeką szeroką do morza.
Odpłynę wiotkim statkiem w szerokie ramiona 
horyzont pęknie jak szklana obroża 
pożegnają mnie ciszą gęstych drętwych zmierzchów 
iluminacje światła jak ostatni pożar. 
Aż strącony burzami z szorstkich liści palmy 
zapędzony nocami w ślepy, cichy atol 
wycharczę czarną perłę konający nurek 
i błękit tylko 
w zmierzchach wchłonie mnie jak zator… 

I.39 r.

Podobne posty