Wyślij za pomocą:

Wiersz: Krzysztof Kamil Baczyński

Kiedy czas – kościół rozparty w staw – cmentarz 
przebrnie po uda w dzwonach leniwych w południe 
powstanie wieczna niedziela – przestrzeń blękitno-święta 
zapalić lazur światła od mglistych majolik złudniej. 
Wtedy w przestrzeń zapadnę – cichym opadem Atlantyd. 
Oceany jak stepy wysoko przeszumią pod słońcem 
horyzonty rozpękną światłem w półkoliste rampy 
dwa napięcia błękitu odprężą się w dwie równoległe. 

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 

i usnę… 
w falującym lanie ścichlych dzwonów 
oceany – kolumny błękitu nie zmilkną odpływem o zmierzchu 
wysoko szumią powierzchnie od nieba bledsze i cichsze 
oczy – dwa dzwony tłukące kryształ 
nie zgasną jak co dzień w szorstkim chłodnym – wichrze. 

Obojętnie się przejdą przez dna zarośnięte rybami 
jak sznur pereł zerwany niechwytne spadają przez błękit. 
Matowe słońce w którym lazur zamilkł 
przesunie dłonią po grzywach poczochranych ławic 
gęsta woda rzek w wirach wyplutych z tulej… 
sypie się szelest diun 
przetartych jak sukno – trawą 
ciężki plesiosaur zieleni wytrze się w gęstym namule. 

1939

Podobne posty