Wyślij za pomocą:

Wiersz: Bruno Jasieński

Od zielonej lampy
na białym obrusie
kładą się półkola
ekstatyczne.
Chryzantemy milczą.
Pianino słucha.
Biały mops na pomarańczowym taborecie.
Granatowe niebo jest usiane gwiazdami, jak
sztandar amerykański.
Z okna trzeciego pietra wyjrzał lunatyk i nie
spotkawszy księżyca wrócił w łoże małżeńskie,
jak przyzwoity obywatel.
A księżyca nie ma.

Księżyc ma stosunek z kotem na dachu
sąsiedniej kamienicy.
Zegar cyka:
Już czas. Już  czas.
Teraz wrócę już zaraz ze swojego koncertu,
pełen owacji,
recytacji
i wibracji,
jak potrącona mandolina.
Kiedy wbiegnę po schodach i stanę na progu.
Mops ugryzie mnie w łydkę,
a ty podniesiesz  się z wolna ze swojego maleńkiego,
utulnego  fotelika.
Będziesz wyższa i smuklejsza niż zwykle,
a po końcach  loków, co ci spadają na szyję,
poznałem, żeś na mnie czekała.
Dlatego powiem jaknajobojetniej:
„Dzień dobry. „
I – „Śliczna pogoda…”
A potem –  „Strasznie chce mi się pić”
Wtedy ty podejdziesz do mnie zupełnie blisko –
blisko
i bez słowa podasz mi swoje małe,
wykrojone,
ładne
usta.
Pochylam się nad  nimi i piję,
aż powoli lampa, mops i porcelanowy Paderewski
zaczynają tańczyć jakiegoś dziwnego cake „
walka,
coraz prędzej, coraz prędzej,
a pośrodku tego wszystkiego
siedzi wielki czarny  kot z zielonymi
fosforyzującymi oczyma,
które znam tak dobrze.
Ale po trochu i te oczy zaczynają się powlekać
lekką, puszystą mgłą,
a skądś z daleka,
z zaświatów
słyszę cichy, mistyczny szept,
jak szelest strun,
wieczorem.
– Zanieś mnie na otomanę… „

Podobne posty