O Psyche! gdyś spłoniona

O Psyche! gdyś spłoniona i od pieszczot drżąca,
Na sennych ustach niosąc pocałunków żary,
Wstała, by schwytać jasność bladego miesiąca
I zamknąć ją we wnętrzu kryształowej czary,
I z lampą tą, srebrzącą palce twe różowe
Nim błysnął złotym okiem purpurowy ranek,
Schylona nad pościelą, gdzie spał twój kochanek,
Cicho płonąc, patrzyłaś na drogą tę głowę;
Wtedy z dreszczem rozkoszy i z trwogą tajemną

Niechże ja teraz przypomnę

Niechże ja teraz przypomnę w żałobie
Twoje rozmowy i twoje milczenie!
Niech się głęboko zadumam o tobie,
Coś odszedł w cienie…
Niechże mi znowu rozbłyśnie ta złota
Róża miesięczna, co w oczach nam stała,
Nad kampanilą rozkwitniona Giotta,
Płomiennie biała…
Niechaj się jeszcze tą ciszą otoczę,
Jaka nas zdjęła na pustym Lungarno,
I niech mnie znowu twe słowa prorocze
Światłem ogarną…

Nie swatała mi cię

Nie swatała mi cię swatka,
Ani ojciec, ani matka,
Jeno pieśni skowronkowe,
W te poranki, w te majowe,
Jeno jasne one zdroje,
Kędy konie co dnia poję,
Jeno gołąb ten skrzydlaty,
Jeno dróżka do twej chaty,
I fujarki onej granie,
Co rozlega się po łanie,
I te trzciny, rokiciny —
— Jedźże, Jasku, do dziewczyny —
Hej!…
Nie swatały mi cię kumy,
Jeno ciemnych lasów szumy,

Listy XIV

W miłości nie ma zdrady:
Jest tylko wieczny ruch.
Siew życia i zagłady,
Jak chce, tak rzuca — duch.
. . . . . . . . . . . . . . .
Jeśli milczenie ma starczyć za słowa,
Wierz mi, najwyższej piękności hymn śpiewa
Noc nasza, cicha, letnia, księżycowa,
Co przez rozkwitłe przesrebrza się drzewa.
I jeśli piękność ma starczyć za słowa,
Wierz mi, że pieśnią ogromną w swej mocy
Jest podniesiona ku niebu twa głowa,
Gdy patrzysz, milcząc, w oblicze tej nocy.

Listy XII

Tak mi się zda, że to bajka,
Że wskroś żadnych mar i snów
Widzę postać tego grajka
I wiosenny wieczór ów…
Zadumani, pochyleni,
Ja i ty, jak jeden duch,
Nie istnieliśmy w przestrzeni
Ciałem był nam tylko słuch…
Pieśń objęła nas dokoła,
Niby przypływ morskich fal…
Jedne skrzydła nas anioła
W bezmiar niosły, w modrą dal…
Przecież czuję do dziś jeszcze

Listy XI

W wielkiej i pustej nawie —
Myślę o tobie…
W wielkiej i pustej nawie
Rzuca się blask jaskrawie
Przez szyb gotyckich barwne tła
I na kamiennych taflach drga…
— Myślę o tobie.
W łukach mrok drzemie szary —
Myślę o tobie…
W łukach mrok drzemie szary,
Westchnieniem drżą filary…
Cisza — co w sobie ma krzyk i jęk —
Ból życia, cierpki grobu lęk…
— Myślę o tobie.
Wiersz: Maria Konopnicka
Wiersze miłosne, Wiersze

Listy X

Dam ci tę gwiazdę, co w oczy nam świeci
W wieczornej ciszy…
Dam ci tę świeżość, co z łąk ku nam leci
I wonią dyszy…
Dam ci tę białość, co różom owiewa
Schylone czoła,
Dam ci te szumy, którymi się drzewa
Modlą dokoła…
Dam ci przezrocza wiosennych dni zmierzchu
Widne w oddali,
Dam ci ros czaszę, kipiącą od wierzchu
Blaskiem opali…
Dam ci tęsknotę, co wznosi uśpione
Ziemi tej łono,
I duszę moją dam ci, tak jak one —
Nie pochwyconą.
Wiersz: Maria Konopnicka
Wiersze miłosne, Wiersze

Listy VIII

I mówię: odejdź! — i wracam się cicha,
By spojrzeć jeszcze na stóp twoich ślady,
I słucham wiatru, co w dali gdzieś wzdycha,
I na kwiat patrzę więdnący i blady,
Na jeden z kwiatów tych, co mają duszę —
I nie wiem, co mi jest — i płakać muszę.
I mówię: zostań! — i sama odchodzę
I drżąca idę w ciemności przed siebie.
I czuję ciernie kolące w tej drodze
I słyszę dzwony na serca pogrzebie
I widzę czarne snów ludzkich mogiły —
I nie wiem, co mi — i iść nie mam siły.
Dwie różne drogi — a jedna tęsknota,

Listy V

Nie znam ruchliwszej fali,
Niż oczy twoje,
Ni ognia, co tak pali,
Jak usta twoje.
Ani gorętszej ciszy,
Niż szepty twoje,
Ni burzy, co tak dyszy,
Jak łono twoje.
Nie znam lotniejszej strzały,
Niż myśli twoje,
Ni liści, co by drżały,
Jak serce twoje.
Nie znam tak ostrych mieczy,
Jak słowa twoje,
Ani smutniejszej rzeczy
Nad życie twoje.
Wiersz: Maria Konopnicka
Wiersze miłosne, Wiersze

Listy IX

Czy pomnisz, jak wskroś złotych zórz
Siedliśmy w łódkę, niemi,
Nadto bzów woni mając już,
I nadto mając ziemi…
A łodzią nie chwiał żaden ruch,
U brzegów senna stała;
A wodą szedł już nocy duch
I mgła wionęła biała…
A serce we mnie ścichło tak,
Jak tonie te mdlejące;
A dusza moja — biały ptak —
Zwinęła piór swych końce…

Listy III

Ty i wieczór letni, cichy,
W jeden mi się zwiewa cień…
Piją rosę róż kielichy,
Co omdlały w skwarny dzień.
W długiej, mrocznej gdzieś alei
Widzę z dala drogi cień…
Piją rosę róż kielichy,
Co omdlały w skwarny dzień.
Ramię twoje mnie otacza,
Jak kotara, spada cień…
Piją rosę róż kielichy,
Co omdlały w skwarny dzień.
Ust twych chwytam płomień cichy:
Tysiąc gwiazd rozbłyska w cień…
Piją rosę róż kielichy.
Co omdlały w skwarny dzień.
Wiersz: Maria Konopnicka

Listy II

Nie było dla nas godziny ni chwili,
W której by serce do serca gadało.
Jeśliśmy kiedyś ze sobą mówili,
Tak obojętnie i zimno i mało
I tak, jak mówią na drożnej krawędzi
Przelotne ptaki, gdy wicher je pędzi.
Ale w powietrzu, z którego twe usta
Brały swój oddech, zostało się drżenie…
I już ta przestrzeń nie była mi pusta,
Bo w niej utkwiło to nasze milczenie
I niosły się w niej, jako kwietne puchy,
Nie wymówionych słów dźwięki i duchy.
Dziś w tej muzyce zasłuchana stoję
Na wpół radośnie, a na wpół boleśnie…

Kubek

Z jednego kubka ty i ja
Piliśmy onej chwili,
Lecz że nam w wodę padła łza
Więc kubek my rozbili.
I poszli w świat i poszli w dal,
Osobną każde drogą.
Ani nam szczątków onych żal,
Co zrosnąć się nie mogą…
Dziś, kiedy w skwary znojnych susz
Samotne kroki niosę,
Gwiazdy mi jasne z złotych kruż
Podają srebrną rosę.
Lecz wiem, że w żadnej z gwiezdnych czasz
Nie znajdzie się ochłoda,
Jaką miał prosty kubek nasz.
Gdzie były łzy — i woda.
Wiersz: Maria Konopnicka
Wiersze miłosne, Wiersze

Konwalia

W jutrzennych łunach cała,
Wśród czarnych sosen wieńca,
Czeka konwalia biała
Na swego oblubieńca.
Las spłonął — w ogniach drżąca
Na trawach rosa stoi;
Wychodzi promień słońca,
Królewicz w jasnej zbroi.
„Czekaj tu na mnie mało,
O biały ty mój kwiecie,
Bo jeszcze dość zostało
Nocy na bożym świecie.
Złocisty miecz podniosę
Nad ziemią tą zaćmioną,
Potem pić przyjdę rosę
Na białe twoje łono”.
Nad lasem chmura stoi,

Jeżeli kochasz

Jeżeli kochasz, nie wołaj mnie z sobą!
Pomiędzy nami jest przepaść głęboka,
Co nas rozdziela swych cieniów żałobą
Na wieki!
Próżno oczyma poglądasz smutnemi,
I próżno drogie wyciągasz ramiona…
Ty będziesz dla mnie tak zawsze na ziemi
Daleki!
Od ciebie do mnie — ode mnie do ciebie,
Wolno przelatać promieniom księżyca,
Co w zmierzchy letnie całuje na niebie
Lazury…
I szumom lasów, i ciszy pieszczotom,
Pieśni słowiczych wyznaniom namiętnym,
I pełnym pragnień, wieczystym tęsknotom
Natury.

Jestże pewnem?

Jeśli chcesz, droga, bym zapomniał ciebie,
To pogaś pierwej te gwiazdy na niebie,
Które świeciły nam w noce majowe…
To, jako lampę wytloną nad ranem,
Zdmuchnij ten księżyc z licem zadumanem
I rozsyp z rosą blaski jego płowe…
To przed jutrzenką wstań, biała, z pościeli
I zagaś świt ten, co brzask szary bieli,
Płosząc słowika, trwożnego kochanka…
To nocy ciemnej, wiszącej nad ziemią,
Proś, niech nie budzi zórz sennych, co drzemią
Na kształt róż w pąkach zwiniętego wianka…
Lecz jestże pewnem, że gdy księżyc blady
Zetrze z błękitów srebrzyste swe ślady
I gdy ostatnia gwiazda już zagaśnie,
Jestże dość pewnem, że dla zbłąkanego
Wśród tej ciemności i chaosu tego
Jedynym światłem nie będziesz — ty właśnie?
Wiersz: Maria Konopnicka
Wiersze miłosne, Wiersze

Jakże cię mam brać, dziewczyno

Jakże cię mam brać, dziewczyno,
Jakże cię mam brać,
Kiedy mi cię z białej chaty
Nie chcą ojce dać?…
Anim ja nie ptak skrzydlaty,
Anim ja nie ptak,
Żebym z tobą leciał w górę
Przez ten modry szlak!
Anim ja nie duch, najmilsza,
Anim ja nie duch,
Żebym ciebie zdmuchnął z ziemi,
Jako kwiecia puch!

Idź, idź w pokoju!

Idź, idź w pokoju!…
Nie przeznaczonem było nam na ziemi
Chodzić tu razem ścieżkami cichemi,
I wspólną gwiazdę nad czołem mieć złotą,
I pić usta płonące tęsknotą,
Z jednego zdroju…
Na piersi twoje
Spadłam, jak gołąb wichrami zagnany
W kraj cichy, światłem miesięcznym oblany,
A pióra moje przejrzyste się stały,
Tak byłeś czysty i tak byłeś biały,
Taką-ś miał zbroję…
Lecz dziś — nie mogę
Spać na twych piersiach… Dziś róża w mej dłoni