Wyślij za pomocą:Wiersz: Jan Kasprowicz
I.
». . . . . . . . . . . . . . . . Salusię
Orczykównę pamiętasz?… jedyną
Mikołaja, włodarza, córusię?…
Owoć małą to było dziewczyną
Za twych czasów, a tu lata płyną,
Więc też pewnie wyszła ci już z głowy?
Tak! nieszczęsną wróciłeś godziną:
Źle się u nas dziś święci; niezdrowy
Wiatr wieje… ach! a ona! co za los surowy!…«
I roztoczy opowieść przedemną,
Gdym go badać rozpoczął, ciekawy;
Lecz opowieść tak smutną i ciemną,
Jak strop niebios, gdy ranek go mgławy
Zamknie w uścisk obłoków, że, łzawy,
Snać o jasnym zwątpiłeś błękicie,
Snać już w promień nie wierzysz złotawy —
Ach! opowieść tak smutną, jak życie,
Jak chłopskie, polskie życie, lśniące w łzach obficie.
Lecz nim treść wam i słowa powtórzę,
Ile w mojej uwięzły pamięci,
Pewno wam się, tak myślę, przysłużę
I po waszej uczynię to chęci,
Gdy was poznam z człowiekiem — wszak nęci
Każda nowa znajomość, — co z swojem
Przelał sercem zapach sianożęci,
Połączony z łzą potem i znojem,
W tę pieśń, co jest boleścią i strasznym przebojem…
Mój przyjaciel, Walkowiak Ignacy,
Dawny sąsiad rodzinnej zagrody,
Dokąd często zachodził po pracy,
By poskarżyć się z ojcem na chłody,
Na przednówki, na braki pogody,
Lub pogadać o wojnie, co w świecie
Krew przelewa, nakształt taniej wody,
Był człowiekiem, jak wszyscy — ot, wiecie,
Jak wszyscy, których bieda niezbyt czule gniecie.
Młodym nie był, choć trudno powiedzieć,
By przedwczesna go starość trapiła;
Zawsze żywy, nie umiał dosiedzieć,
W ruch go wieczny gnała jakaś siła;
Gdyś nań patrzał, myślałeś: mogiła
Chyba mu się nie rozewrze żadna,
Chyba w lód mu nie zetnie się żyła;
Śmierci praca nie będzie tu snadna,
Jeżeli się nie skradnie, tak, jak złodziej, zdradna.
Ślad niedoli czułeś tylko w głosie,
Drżącym, smętnym, i w łzawej źrenicy,
Promieniejącej, jak ów modrak w rosie,
Który wyrósł w pośrodku pszenicy;
Lub płonęła, jak płomyk w gromnicy,
Co w bladawe rozpływa się żary
Obok zwłoków, w żałobnej izbicy,
I migoce, gdy powiew, przez szpary
Wcisnąwszy się do chaty, złoży się na mary…
Był więc człowiek, jak wszyscy, choć może
Nad wieloma miał pewne zalety:
Na niejedno poskładał się łoże
I nie jednej doznawał podniety;
Lubił zajrzeć do książki, gazety,
Grosz niejeden sam na to poświęcał;
Na weselu lub chrzcinach do fety
I wesołej uciechy zachęcał
I sianem się, o pomoc gdy szło, nie wykręcał.
Gdy był dzieckiem, marzyli ojcowie,
Jakby z niego uczynić księżula;
Wszak to w chłopskim już leży narowie,
Że ksiądz nawet godniejszy od króla.
Ale Ignaś, jak hula, tak hula:
Za pazuchą z półłokciem kiełbasy,
Którą wciska mu dobra matula,
Miast do szkoły — na łąki i lasy,
Motyle goni barwne i spłasza bekasy.
Godzinami przyglądał się w mlecze
I w te jaskry, co po ścieżkach rosną;
Patrzał w strumień, co cicho tak ciecze
I tak szemrze, snać piosnkę żałosną…
Słuchał żyta, co, nim kłosy posną,
Pobielałe i ścięte na wieki,
Gwarzy z słońcem, z błękitem i wiosną —
Hej! zapewne, że czas niedaleki,
Gdzie ziarno mu wysuszą bezlitośne spieki.
Zimą, w wieczór, siadał na przypiecku,
Oko wieszał na wargach babusi,
Kiedy stara opowiada dziecku
O tej zmorze, która chłopów dusi,
O tym dawnym dziedzicu, co kusi,
Co nie znalazł za krew ludu ciszy
Poza grobem i…