Cud nad cudy! Wielkie widmo

Wiersz: Jan Kasprowicz
Cud nad cudy! Wielkie widmo,
Duch uśpionych w dole ciał,
Z przedświtową mgłą się zlewa,
a z jej wiewnych, srebrnych chmur
Jakieś pasmo się wyłania,
jakiś długi, ciemny wał,
Jak z oddali gdzieś widziany
tajemniczy, straszny bór.
Las birnamski czyż się ruszył?..
To postaci żywych sznur
Idzie — płynie — ach! bez końca…
Cały świat, co dotąd spał,
Snać się zbudził i w przestrzeni
niezmierzonych mgławy dwór
Idzie — płynie — ach! bez końca,
jak wyrwany z więzów szał.

Oto dusza ma, jak więzień

Wiersz: Jan Kasprowicz
Oto dusza ma, jak więzień,
wyswobodzon z poza krat,
Rzuca pęta swe cielesne
i w jesienny spieszy mrok
Na obszary gdzieś dalekie,
w lot przebiega cały świat,
W lot ogarnia wsie i miasta,
w jeden ciemny zbite tłok.
I tak błądząc w swej podróży,
do poziomych zajrzy chat,
To w pałacach górnych spocznie,
to w zaułki zwróci krok:
Noc uśpiła ich mieszkańców —
jakby spali już od lat,
Jakby byli dziś podobni
nie do żywych, lecz do zwłok.
Dziwny spokój… I uchodzi
senna dusza poza próg…
Patrzy w przestwór… Jak daleko,
jak wysoko sięga dom
Tego świata, nikt nie czuwa?…
Błogosławić takim snom!

Patrzy… patrzy… Nie!… Ten przestwór
nie uśpiony! W szerz i w wyż
Wielkie widmo go wypełnia
i w odblasku mglistych smug
To potrząsa krwawą chustą,
to olbrzymi wznosi krzyż.

Wstań, orkanie! Wstań, orkanie

Wiersz: Jan Kasprowicz
Wstań, orkanie! Wstań, orkanie,
Stutysięcznych głosem trąb
Hucz na sądy bezlitosne!
Próchna kości z grobów zbudź!
Na dolinę Jozafata
osłupiały pognaj kłąb
Zmarłych wieków!… Przed godziną,
która chmurnie idzie pruć
Krwią zbarwioną toń przyszłości,
niech ich cienie za tę krew
Odpowiedzą jękiem, wyciem,
zgrzytem, dreszczem, rzeką łez!
Dies irae! dies illa!
świat się kruszy na twój zew!
Wstań, orkanie! Życie patrzy,
jak się życia zbliża kres!
Zbrodnia zbrodnię urodziła,
z grzechu powstał wielki grzech!
Z iskier iskry się sypnęły
i wybuchnął ogniem proch,
Który wieki naznosiły
w ten kazienny wieków loch…

Wstań, orkanie!… Łódź Charona
z burzą płynie! Dziki śmiech
U bram śmierci przyjął życie!
W morzu krwi zatonął ląd!
Wstań, orkanie! Za śmierć życia
wieki pędź na straszny sąd!

Ziemio, droga rodzicielko

Wiersz: Jan Kasprowicz
Ziemio, droga rodzicielko!
ukochałem zagon twój,
Choć tak skąpem sypią ziarnem
rzadkie kłosy twoich zbóż,
Że głód wtargnął w nasze chaty,
że w nich żółty zasiadł znój
I wyblakłem patrzy okiem
na stół pusty, w pustą kruż!
Nieraz skrada się pokusa:
porzuć, mówi, ciężki bój
Na tym łanie bezpłodności,
do spoczynku głowę złóż,
Choćby nawet tym spoczynkiem
grób był cichy… Dłonie skuj,
By nie rwały się do pługa!
Obok sennych zaśnij dusz!
Ziemio, matko najemników!
Rodzisz plemię biednych sług,
Których nędza twa upadla,
przecież serce k’tobie lgnie,
A źrenica trwożnie śledzi,
czy nie idą lepsze dnie.

Ziemio! ziemio! smutna ziemio!
Snać opuścił cię sam Bóg,
Lecz przeklęta myśl niech będzie,
coby chciała szepnąć mnie,
Abym zboczył choć na chwilę
z twych żałości pełnych dróg!

Marny tłumie! Zasłuchany

Wiersz: Jan Kasprowicz
Marny tłumie! Zasłuchany
w liczonego złota brzęk,
Nie podniesiesz się do wyżyn,
gdzie z melodyą śpiewnych harf
Druidyczny stanął szereg,
niby źrzałych kłosów pęk,
Ciężkich ziarnem, promieniących
od złocistych słońca barw.
Ty wiesz o tem, żeś jak nędzarz,
mimo trzosów, mimo szarf,
Zawiązanych brylantami —
wstydu cię ogarnia lęk,
Że nie wzbijesz się nad błoto,
żeś jest nakształt owych larw,
Co nie mają lotnych skrzydeł,
więc poniżasz piewczy dźwięk,
Rwący z sobą duchy w górę!…
Czarodziejski, słodki ton
O rozświetli jutrzni nowych,
o rzeźwości nowych ros
Dziś poniżasz, bo wiesz o tem,
że w nich mroków twoich skon…

Ty wiesz o tem, marny tłumie,
że z za tajnych ducha bram,
Jak z świątyni, i dziś jeszcze
ten proroczy płynie głos,
Co Baalom koniec wróży,
co roztrąca w pył ich kłam.

Powiadają, że w nas niema

Wiersz: Jan Kasprowicz
Powiadają, że w nas niema
tytanicznych owych tchnień,
Wstrząsających granitami;
że po świecie ten nasz duch,
Nieświadomy celów swoich,
błądzi dzisiaj, nikły cień
Bohaterów, co w martwotę
wprowadzali życia ruch.
Któż to mówi? Dąb zielony!?
Nie! Odarty z liścia pień!
Robaczywy tłum, co w wrzaskach
kankanowych stracił słuch
Na melodyę hymnów wiecznych —
tak opasły charczę leń,
W którym — patrzcie — nie mózg ludzki,
lecz zwierzęcy myśli brzuch.
Z ogniem świętym, tak, jak dawniej,
idzie przez świat śpiewny lud;
Tak, jak dawniej, w harfach swoich
więzi krwawy błysk i grom,
Tylko — Zewsów nie spotyka…
Od promiennych raju wrót

Nie odgania nas dziś anioł:
w wieczystego szczęścia dom
Drogę dzisiaj nam zagradza
ciał gnijących wstrętny wał —
Rzucać w niego piorun boży,
dla potężnych stworzon skał?!

My — przeżyci?… My, jak kwiaty

Wiersz: Jan Kasprowicz
My — przeżyci?… My, jak kwiaty,
które wczesny zwarzył mróz?
My powiędła mamy duszę
śród zapadłych, ciasnych łon?
A tak chwiejną, rozwichrzoną,
jak korony białych brzóz,
W które wicher z deszczem wali?
Wątły będzie jutro plon
Naszej siejby?… Nie przeżyci!…
Naszą pierś rozpiera ból,
Lecz w tym bólu nie wyczerpań,
nie rozkładu mieszka jad:
Życie drga w nim mocą mocy,
co wśród smutnych idzie pól
Chmurnie, groźnie i stanowczo,
by stracony zdobyć świat.
Idzie cicha… Nie dźwięk fanfar,
nie tryumfów głośny wrzask
Towarzyszy jej w tej drodze…
Idzie skromna i na twarz
Nie przywdziewa ni proroków,
ni kapłanów dumnych mask.

Idzie jako prosty żołnierz…
w szarym płaszczu… Idzie w dal
Niewstrzymana… bo iść musi,
choć ma jęk za przednią straż,
A za sobą melancholię
i tęsknicę, cień i żal…

Pieśni nasza! Smętno tobie

Wiersz: Jan Kasprowicz
Wstań, orkanie! Wstań, orkanie,
Stutysięcznych głosem trąb
Hucz na sądy bezlitosne!
Próchna kości z grobów zbudź!
Na dolinę Jozafata
osłupiały pognaj kłąb
Zmarłych wieków!… Przed godziną,
która chmurnie idzie pruć
Krwią zbarwioną toń przyszłości,
niech ich cienie za tę krew
Odpowiedzą jękiem, wyciem,
zgrzytem, dreszczem, rzeką łez!
Dies irae! dies illa!
świat się kruszy na twój zew!
Wstań, orkanie! Życie patrzy,
jak się życia zbliża kres!
Zbrodnia zbrodnię urodziła,
z grzechu powstał wielki grzech!
Z iskier iskry się sypnęły
i wybuchnął ogniem proch,
Który wieki naznosiły
w ten kazienny wieków loch…

Wstań, orkanie!… Łódź Charona
z burzą płynie! Dziki śmiech
U bram śmierci przyjął życie!
W morzu krwi zatonął ląd!
Wstań, orkanie! Za śmierć życia
wieki pędź na straszny sąd!

Cóż, że będzie ci złorzeczył

Wiersz: Jan Kasprowicz
Cóż, że będzie ci złorzeczył
zleniwiałych zwarty huf,
Gdy go z sytej zbudzisz ciszy,
rzucisz kamień w jego muł?
Cóż, że szczeknie poza tobą
rozkiełzanych sfora psów,
Które w obróż pozłocistą
wypasiony pan ich skuł?
Które z smyczy swojej puszcza,
gdy wyprawić trzeba łów
Na zwierzynę, szlachetniejszą
od tych wieszczów płaskich czół,
Od pismaków ciasnej piersi,
lecz mającej dosyć tchów,
By bezcześcić ołtarz święty
za magnacki, hojny stół?

Pieśni nasza! Niespożyta

Wiersz: Jan Kasprowicz
Pieśni nasza! Niespożyta,
chociaż codzień w śmierci toń
Spycha ciebie ród grabarzy,
boś ich fałszom groźna wciąż:
Wielorybem płyń po morzach,
po rozłogach chartem goń,
A sokołem po niebiosach,
patrząc w słońce, mknij i krąż!
A zaklęta w ludzką postać,
przyłóż ucho, przyłóż skroń
Do wnętrz ziemi wulkanicznych
i gotowa bądź, jak mąż,
Który nie chce przyjść za późno…
Z wichurami razem dzwoń,
Łkania burzy, bicie gromów
w jeden głośny akord wiąż…
Przejdź pielgrzymem świat ten cały:
w owych mrocznych izbach gość,
Gdzie nędzarze, z nóg lecący,
mają jeszcze siły dość,
By o głodzie i o chłodzie
błogosławić dziwnym snom,

Co im wróżą sytość, ciepło
i szeroki światła smug…
A gdy losy cię zawiodą,
pieśni, w złotych cielców dom,
Posadami jego wstrząśnij
i spiesz dalej śród swych dróg.

Trubadurem być? U pańskich

Wiersz: Jan Kasprowicz
Trubadurem być? U pańskich —
u bankierskich stawać bram?
W duszy, którą Bóg wykąpał
w swych płomieniach, gasić wstyd
Za trzos złota? Za kwiat róży
z białej ręki strojnych dam,
Od gorących łon odpięty?
Za lokajów miękki byt?
Co? W pochlebstwa płynne rytmy
krew serdeczną zmieniać nam?
Łaskotliwie piać ballady?
Baczyć trwożnie, aby zgrzyt
Z rozstrojonych oburzeniem
harf nie trysnął? Aby kłam
Mógł zasypiać w ciepłych łożach,
syt rozkoszy, chleba syt?
Trubadurem być? Wysławiać
głębie życia, gdzie jest cieśń
Zgniłych grobów? Wielbić orły,
gdzie się puszy ciężki paw?
U drzwi skarbców spustoszałych
stawiać uczuć swoich straż?

Nie! Rozpusty nie podniesie
ku miłości nasza pieśń!
Nie! Bezprawiu nie da szali
sprawiedliwych, boskich praw!
Nie! Obłudy nie przystroi
w szczerej wiary słodką twarz!

Dmij, wichuro! Z zwiędłych koron

Wiersz: Jan Kasprowicz
Dmij, wichuro! Z zwiędłych koron
te cmentarne drzewa łuszcz
I w szalonej mieć zawiści
coraz wyżej na mój grób!
Dmij, wichuro! Strzaskaj płytę,
nieśmiertelny połam bluszcz.
Nasyp z gliny zrównaj z ścieżką
dla zawziętych, marnych stóp!
Z korzeniami wyrwij jodłę,
przeniesioną z gęstych puszcz,
Próchniejące kości roznieś —
suche kości to twój łup,
Lecz nic więcej! Ten, co sycił
moją pieśń, żywotny tłuszcz,
Wsiąkł już w rolę, już z nią zawarł
niezniszczalny, wieczny ślub.

Śnie młodości! przez szarugi

Wiersz: Jan Kasprowicz
Śnie młodości! Przez szarugi,
przez bijący w oczy śnieg
Skrzydłem wiary prułeś przestwór,
który nie znał, co to kres:
U piór twoich tłum niejeden
i niejeden zawisł wiek,
Gad niejeden cię owinął
i niejeden warknął pies.
Czem był tobie płacz najdroższych?
czem szyderczy śmiech i stek
Ośliniałych klątw motłochu?
Czem był tobie bóg, czy bies?
Mknąłeś, groble rwąc i mosty,
parłeś z hukiem górskich rzek —
Wrzała moc w twej rajskiej krasie,
boś był z ludu krwi i łez…
Śnie młodości! wracasz znowu?
Ha! wyrzuty płyną-ć z ust?
Poorane masz oblicze?
Z czoła ścieka zimny pot?
Stój… Weronik daj mi łaskę,
zmień mą duszę w szmat ich chust –

Zostaw ślady swego lica!…
Wszakże w mgle jesiennych dni
Nie straciła swego blasku,
mimo wichrów, mimo słot,
Matka twoja, duma święta,
żem jest z ludu łez i krwi.

W blaskach świtu duch młodości

Wiersz: Jan Kasprowicz
W blaskach świtu duch młodości
z za jesiennych mgławic wstał —
Idzie ku mnie z łąk zapachem,
z barwą kwiatów, z szumem drzew;
Fale żyta płyną za nim,
niby setnej rzeki wał,
Świeże bruzdy w ślad się dymią,
skowrończany strzela śpiew.
Idzie ku mnie, jakby wiatru
marcowego dmący zew —
Z nadziejami idzie ku mnie,
które w łona sennych ciał
W lwim pragnęły wlać porywie
bohaterów wrzącą krew,
Tuk bajecznych waligórów,
zaród zwycięstw, zaród chwał!
Idzie — w drodze kształt swój zmienia:
Apolina gładką skroń
Na pochmurne zmienia czoło,
pełne krwią nabiegłych żył,
Lutnię zmienia w pług żelazny,
na siermięgę chiton muz…

Idzie — idzie — na globusie
zolbrzymiałą kładzie dłoń,
Świat wywraca w jego osiach,
wielkie morza w dżdżysty pył,
Wielkie góry ziemiowładne
w piarg roztrąca, w marny gruz.

Pełzam nieraz, jak gadzina

Pełzam nieraz, jak gadzina,
śród bagnistych skryta łąk,
Jak potulne bydlę w jarzmie,
tak swój twardy zginam kark!
Nie śmiem wichrom spojrzeć w oczy,
nie śmiem wznieść ku chmurze rąk
I światłości niszczycielce
cisnąć groźby z spiekłych warg.
Nieraz patrząc, jak o skarby,
które pośród krwawych mąk
Zdobył wielki duch ludzkości,
czerń szachrajski wiedzie targ,
Ledwie wzgardę mam na ustach,
ledwie słowo, godne ksiąg
Zniewieściałych trubadurów,
ledwie łzawe krople skarg.
Nieraz — duszo, nie kłam sobie!
tych złowróżbnych słuchaj tchnień:
Wiatr jesienny ci urąga!
do swej dawnej mocy wróć!
Nie wystarczy, coś posiała
za ubiegłych, wiernych lat…

Zwiędnij, duszo, lub łzy swoje
na płomienne gromy zmień,
Skargi przemień w błyskawice
i z wyżyny swojej rzuć
W to roisko karlich płazów,
plugawiących boży świat.

Cóż, że jestem dziś samotny

Wiersz: Jan Kasprowicz
Cóż, że jestem dziś samotny,
jak smagany wichrem głóg?
Cóż, że barwną swą koronę
pośród zimnych tracę burz?
Wszak Naturze, matce wielkiej,
zaciągnicty-m spłacił dług —
I jam z pola wszak nie schodził,
jak leniwiec albo tchórz!
Niech mi syczy głos zawistny:
więdniejące liście złóż!
Niech odpycha mnie od siebie
znikczemniałe plemię sług!
I jam rzucił płonne ziarna,
z których wzrosną pęki zbóż,
By wzbogacić człowieczeństwa
ten otwarty, wielki bróg!

Wiatr w pożółkłych huczy drzewach

Wiersz: Jan Kasprowicz
Wiatr w pożółkłych huczy drzewach —
niebo pełne czarnych chmur,
A z ich kłębów kotłujących
księżycowy, martwy blask
Spłynie czasem ponad ziemię,
co spoczywa niby twór,
Ulepiony z mgieł i błota,
od promiennych zdala łask.
Nieodrodne dziecko ziemi,
jej słabości nikły wzór,
Sam się wlokę, jak ów rycerz,
gdy mu wzięto tarcz i kask
W jakimś strasznym, ciężkim boju —
lub jak ptak, odarty z piór,
Tak się wlokę, ogłuszony,
w tej wichury szum i trzask.
Ktoś mi szepce — widać, jakiś
odrętwieniu wrogi duch —,
Ze ta ziemia pierś podnosi
i że jęczy na swój los —
Nic nie widzę! — nic nie słyszę!
Na tom stracił wzrok i słuch.

Tylko zmilknie wichr na chwilę,
księżyc chmur rozpędzi tłok,
Wówczas jakbym pierś tę widział
i rzęrzący słyszał głos —
I przeklinam wichr i księżyc,
żem miał znowu słuch i wzrok.

Nie było bytu, ani też niebytu…

Nie było bytu, ani też niebytu…
Nie było głębi powietrznego morza,
Która wypełnia od szczytu do szczytu
Bezmiar przestworza…
Cóż się ruszało i pod czyją pieczą,
Zanim nadany kres był wszystkim rzeczom,
Zanim przepaści stały się widzialne,
Zanim turnice wystrzeliły skalne —
Nieb sięgające opoki —,
Nim ląd się oddzielił od wody?
 
O wiecznie świeży i młody,
Wartki, jak rzeka,
A jak ocean, głęboki
Duchu człowieka,
Ty od początku do końca
Mknący ku treści,
W której się koniec i początek mieści:
Gdzież miało swoje ukrycie
To, co się kryje, ponure i senne?
W promieniach słońca,
W wiecznym kochanku, zakochane życie
Gdzież miało blaski promienne?

Nim się początek urodził z początku,
Zanim się stało
To, co się stało; zanim w przemian wątku
Łączyła byty łączność, dzieliła rozdzielność,
Ni śmierć nie władła, ani nieśmiertelność,
Nad zmrokami nocy
Dzień jeszcze nie miał rozświtowej mocy,
Ani też białość dnia w swą brała moc
Ta czarna noc:
Ciemność jedynie
W ciemności legła głębinie,
Próżni ogromy
W próżni przybytek miały niewidomy.
Nad wszystkiem i nad niczem było tylko Jedno,
Wszystkiego i niczego niedosięgłe sedno,
Spokój i tętno,
Bezruch i ruch.
O duchu ludzki, wychowan w mądrości,
Która z Jednego w twoje wnętrze spływa
I, niegasnąca, żywa,
Dopóki pragniesz, w twoim wnętrzu gości
I niegasnące, żywe ryje piętno
Na twoim bycie,
Że zwiesz się: duch,
Że zwiesz się: życie —
O duchu ludzki, zwrócony obliczem
Ku onej treści,
W której się koniec i początek mieści,
Ty wiesz, że Jedno w wszechpotężnej mocy
Stało nad wszystkiem i niczem,
Nad próżnią próżni i nad nocą nocy…
A może nie wiesz!?…
 A ponad bezmiary
Pustki i ciemni, nad bezgranicami

Uczuło Jedno w bezmiarze
I w bezgranicach swojego istnienia
Palącą miłość…
Byłoż istnieniem, czego duch człowieka
Nie umie pojąć, acz pełen jest wiary,
Czystej, przejasnej, jak Gangesu rzeka,
Wielka i święta.
Pełna jest świetlnych opali,
Kiedy jej wody spromienia
Słońce południa? Opiłość
Narkotycznego uczucia powali,
Jedno, wszystkich przed tobą —
W pobożnym żarze,
Jako pokosy zbóż,
Wszyscy już leżą:
Tylko się zlituj nad nami,
Niewiadomości zdejm pęta,
Niech twoja moc niepojęta
Będzie pojętą dla dusz!…
I oną dobą,
Która się stała porą por, macierzą
I dnia i nocy i pełni i nowiu
I gwiazd i słońca i świtów i zórz,
W owem bezmiernem pustkowiu,
Gdy Jednem miłość owładła,
Na ciemnię jasność upadła:
Nasienie nasion, wszechnasienie ducha,
Zapładniający żar…
I ciemnia głucha
Zmienia się w światłość i gwar…
Tak przyszła siła,
Co byt z niebytem spoiła,
Z łącznością rozdzielność,
Ze śmiercią nieśmiertelność…

O duchu ludzki, urodzony z siły,
Co nad krawędzią mogiły
Śród cmentarnego pola
Zmartwychwstające postawiła życie,
Ty wiesz, że jest przedział w wszechbycie —
Tutaj: przyroda, tam: siła i wola,
Tutaj: spoczynek, a tam zaś: dążenie —
O duchu ludzki, nasienie
Duchów, idących z zwróconem obliczem
Ku onej treści,
W której się koniec i początek mieści,
Ty wiesz, kto stanął nad wszystkiem i niczem,
Ty wiesz, skąd wyszło stworzenie…
A może nie wiesz?!…
 On jeden,
Co ma w niebiosach swój Eden,
W słonecznej skąpany ulewie,
On, w promienistym siedzący Edenie,
On wie sam…