Wyślij za pomocą:
Wiersz: Jan Kasprowicz
Tedy proroków i mędrców sposobem
Zwrócił się w stronę, gdzie go puszcza głucha
Przynęca ciszą i żądz ziemskich grobem.
W spokoju serca i skupieniu ducha
Dla rozstrzelonej chciał poszukać braci
Złocistych ogniw wiecznego łańcucha.
Albowiem wierzył, że narodu kaci,
Faryzeusze i arcykapłani,
Winni rozdziału, co ich w moc bogaci.
I że z natury ludzie nieskalani,
Przez nich straciwszy swoją czystość łona,
Odbili łodzie od szczęścia przystani:
Błądzą wśród morza, gdzie fala spieniona,
Bez gwiazdnych sterów i bez blasków słońca,
Poddani mocy czarnego eona.
I zmrok ołowiu od końca do końca,
I straszna przepaść bez dnia i bez brzegu,
A znikąd jasny nie spływa obrońca…
I jako fale na tyn morskim ściegu
Pienią się, syczą i biją do góry
I znów spadają w rozhukanym biegu.
Tak i duch mistrza, troskami ponury
O przyszłość świata, ten statek zmurszały,
Rwie się i rwie się, to znowu, do chmury
Podobien ciężkiej, gdy ją słońca strzały
Na szmat poszarpią, błyska jako szczera
Jasność poranna, jak dzień zmartwychwstały.
A wokół niego właśnie noc zamiera:
Przez skał szczeliny, co ponad nim wiszą,
Świt oto drogę złocistą otwiera.
I, purpurową jaśniejący ciszą,
Wstaje powoli wszechmocny król świata,
Że aż z podziwu strop i ziemia dyszą.
A razem z słońcem ku niebu ulata
Orzeł, ten władca przestrzeni powietrznych,
Co na urwiskach nagich tron swój splata…
Ugodził mistrza tych blasków słonecznych
Urok wspaniały i ich druh, co sięga
Sfer niedostępnych, onych sfer przedwiecznych.
I czuł, że owa przedziwna potęga.
Dzierżąca berło nad szczęściem i bólem,
Atomy wnętrza w jedną siłę sprzęga:
Czemużby nie miał i on zostać królem
Nad tymi ludźmi, co są jako pszczoły?
Ponad tym światem, co rojnym jest ulem?
Czemużby nie miał wieść ich na wesoły,
Kwiatem świecący rozłóg i na wrzosy,
Pachnące miodem?… I duch ponad czoły
Rósł skalistemi, wciąż rósł, aż w niebiosy
Sięgnął słoneczne — w wyż nad orła wzloty,
W wyż ponad słońce. I usłyszał głosy:
»Powiedź ich dotąd! Na skrzydłach tęsknoty
Wiedź, mimo cierni!… Tu kraina ducha
I tutaj szczęście i tu raj jest złoty!«
I oto, jako ogniwa łańcucha
Czarnoksięskiego, te nieznane tony
Wiążą mu duszę… I mistrz słucha… słucha…
»Zostań tu władcą nad nimi!… Korony
Innej nie pragnij nad ducha dyadem…
Tak!… Królu duchów, bądźże pozdrowiony!«
A oto dźwięków tych niebiańskich śladem —
Zdawało mu się, że echy tajnemi
Inne się głosy wiją opok spadem —
Że skały szemrzą: »Bądź-że królem ziemi!«
Że drży ostokrzew i jałowiec szepce:
»Bądź królem ziemi!« że wargi spiekłemi
Dyszą mchy żółte, które stopą depce:
»Bądź królem ziemi!« że mu głuży zdala,
Jak rozpieszczona dziecina w kolebce.
Górskiej rzeczułki rozigrana fala:
»Bądź królem ziemi! o bądź królem ciała!«
I innym ogniem znów się mistrz rozpala.
I był jak żeglarz, którego łódź mała
Jest w środku morza, między dwoma prądy,
I drży, gdy jasna jej gwiazda nie pała.
Lub jak wędrowiec, którego wielbłądy
Między dwie rajskie zawiodły oazy:
Którąż z nich wybrać? nazbyt trudne sądy!
A wtem znów z niebios bez plam i bez skazy
Spływa na pierś mu światłość wyzłacana
I znów, jak złoto, dźwięczą mu wyrazy:
»Synu! nad ziemię!… Słuchaj swego Pana
I ojca swego, a pogardź szeptami,
Które cię kuszą, to szepty — Szatana! «
A więc nad ziemię! Ku niebu! Skrzydłami
Ducha czystemi popłynie ku onej
Głębi,…