Wyślij za pomocą:Wiersz: Jan Kasprowicz
I.
Stóp kilkanaście wzdłuż i wszerz stóp kilka,
Niewielki przestwór, a jednak tak wielki,
Że tutaj życia niknące kropelki
Zdają się morzem, wiekiem jedna chwilka.
Mówią, że dusza ma skrzydła motylka:
O, tam nad kwiatek umie wzlecieć wszelki,
Lecz tu żelazne, widać, dźwiga belki,
Chociaż ten ciężar byłby tam, jak szpilka.
Tak! tu zachodzą dziwne pojęć zmiany:
Bez końca tutaj, co tam krótkiem głoszą;
Tutaj bolesnem, co tam włóż na rany.
Wszak tutaj nawet słoneczne promienie,
Co tam radują i co tam podnoszą,
Smucą i gnębią, bo tutaj — więzienie.
II.
Daremnie szukam chwili wypoczynku,
Choć mi go daje nieproszona warta:
Jakowaś furya miota mną zażarta,
Że cały ginę w strasznym pojedynku.
Daremnie wołam: »Przestań ty, co rynku
Język zjadliwy i co gon masz charta!«
Oto pierś moja na dwoje rozdarta,
Duch do zwykłego nie wraca ordynku.
Natomiast rwie się, cały wsłuchan w głosy,
Co stamtąd płyną, przeszywając mury:
»Oto jest miejsce, co w zbrodniarzy płodne!«
I ty zbrodniarzem, choć każesz do góry
Powyżej zbrodni wzlatywać w niebiosy?
Jedno i drugie w świecie karygodne.
III.
Niedawnom przeszedł te więzienne progi,
A już i serce jest jakby więzieniem!
Niedawno celi męczę się półcieniem,
A już i duch mój jest jak pomrok srogi.
Stąpam po wosku, a myślę, że drogi
Jakieś skaliste ranią mnie krzemieniem;
Siadam, niezwykłem połaman zmęczeniem:
Otom wypoczął i — chwieją się nogi.
Słaby, kto w wytrwań blask i moc nie wierzy!
A ci boleści wielcy bohaterzy,
Co całe życie, bez plam i bez winy,
Zakuli w więzy żelaznych pancerzy?
Wy macie słuszność i — wielbię ich czyny,
Lecz ci — ze stali, a jam tylko z gliny.
IV.
Nieraz z zadumy budzi mnie śmiech pusty,
Co źródło znalazł w mojej własnej duszy;
Snać zapomniała łoża swych katuszy,
W które ją losów wcisnęli Prokrusty.
Śmieję się sercem i całemi usty,
Śmieję się okiem, że za mną w tej głuszy —
Tak mi się zdaje — każdy przedmiot ruszy,
Choć martwy, śmiechu niezwykłe upusty…
Myślę, że, wielki, z obłudnych praw świata
I z tych się śmieję, co na jego roli
Znoszą ich jarzmo, robocze bydlęta,
Że dziś tem głośne szyderstwo pomiata,
Co wczoraj wzgardy kryła cisza święta,
A ja się śmieję tylko — z swej niedoli…
V.
O złote blaski! o blaski słoneczne!
Co jako miecze, lecz bez krwawej zmazy,
Ludzkiemu sercu zadajecie razy,
I do mnie dzisiaj schodzicie, odwieczne.
Jesteście wolne! jesteście bezpieczne:
Nie powstrzymają was żadne rozkazy,
Ni pręt żelazny, ani ludzie płazy;
Lecz dla mnie miecze wasze obosieczne.
Ich ostrze, czuję, przecina opoki,
Pod które serca skryły się źródliska:
Na chwilę biją z nich rozkoszy rzeki.
Ale w ślad za nią czarnymi potoki
Boleść-tęsknota z wspólnych krynic tryska,
I zdaje mi się, że tak tryska — wieki…
VI.
Nim słońce wzejdzie, nim się dzień rozpali,
Budzę się ze snu i pytam: »Gdzie jestem?«
A oto słoma mówi swym szelestem,
Chrzęszcząc podemną: »Tak! od słońca w dali!«
Spojrzę ku kracie, a na świtów fali
Zdaje się ziemię krwawym zlewać chrzestem
Dzień powstający i ręki swej gestem
Sięga mi w duszę, co na zmrok się żali.
Co? więc to przebłysk nadziei? zaiste!
Zmrok nie jest wieczny, a jasność swobody
Większa, gdyś przeszedł głębie zmroków mgliste.
Lecz czyż koniecznie…