Wyślij za pomocą:

Wiersz: Józef Czechowicz

na morzach nocy odpływ szumi pianą 
jak w szkło w pustkę srelirnawą przenika poranek 
chce wydobyć z topieli dom moi miasto wzgórza 
słaby l bardzo szary próżno skrzydła trudzi 
mimo ze świt z mórz nocy świat się nie wynurza 

z zorzy bez horyzontu głosy dwojga ludzi 

słowa toczcie się do me) 
powiedzcie znowu

serce myśl 
miłuję 

wracajcie jego słowa wonne 
hzepnijcie mu ode mnie to samo 
miłuję 

jedno to jest od wieków 
głód zagłada l ty 
jedno to jest od wieków 
głód zagłada l ty 

wiatr wieje z siwej nicości 
świt nieznany ma zimny oddech 
aleś ty jak woda rzeźwiąca 
a my razem |ak miecz i dłoń 

płaczę 
miłość smutek wspólne to drzewo 
jak chmura i grzmot 
pod ręką czuję twe serce 
smuci się równie 

oczy ci łzami zaszły 
wargi drżą tak skrzydła złamane trzepocą 
to ból nie smutek 

nie myśl 
bo może dlatego płaczę 
żeś nic widział nigdy moich łez 

nie słuchaj serca 
bo może goniłem ku tobie z prędkości miłowania 
zmęczyło się 

zapomnij o przeszłych i przyszłych 
opuść błyskawice szalone 
cóż że gwiazdę na której się unosimy 
niebo uroni wkrótce 

zapomnienie to ty 
ty jesteś przy mnie 
więc nie czeka mnie nic i nie żegna przede mną ni za mną 
ty wieczność 
głębiej szerzej 
niż sądzisz 

jesteś sprzed sił 
które czas wydarły z łona bogów 
mocna 

miłuję 
miłuję 

na morzach nocy odpływ szumi pianą 
jak w szkło w pustkę srebrnawą przenika poranek 
szarość stoi na lądach beznadziejną ścianą 
ziemia drży chce otrząsnąć się z tej tępej krzywdy 
po coś słuchał człowieku 
rozmowa dwojga zgasła w konstelacjach sekund 
mogłoby nic być jej nigdy

Podobne posty