Wiersz: Jan Kasprowicz
Światło boże padło na ulicę,
Z całej gęby roześmiał się dzionek
Onem słońcem, co pośród koronek
Chmur porannych wytrzeszcza źrenice:
Dymy rosną i z czarnych obsłonek
Wielką tkają dla miasta kapicę,
Ale blaski, jak ostre nożyce,
Rwą ją w szmaty, w sieć powiewnych błonek.
I przedemną gród, jak olbrzym nagi,
Z snu zbudzony, snem na wpół opiły,
Wraca zwolna do olbrzymiej siły…
Wraca zwolna, nabiera odwagi,
Pierś wypręża, chwyta za trzon młota,
By kuć znowu straszną stal żywota.
Podobne posty
Na uroczystość dwóchsetnej rocznicy zwycięstwa pod Wiedniem
Wyślij za pomocą:
Wiersz: Jan Kasprowicz
Szczęśliwe ludy, które u mogiły
Minionej sławy gorzkich łez nie leją,
Którym się gwiazdy na niebie nie stliły,
Jeno wciąż świecą młodzieńczą nadzieją;
Szczęśliwe ludy, które w czas zawiły
Przed czarną zbłąkań nie zadrżały knieją,
Lecz, kryjąc w sercu zapał niepojęty,
Idą na pewno, gdzie ich cel wytknięty.
Nas, gdy dziś klęczym w popiele żałoby
Jeremiasza przygniotły cierpienia;
Spojrzyjmy za się, to posąg Nioby
Śród dziejowego pogrążony cienia;
Spojrzyjmy przed się, to świeże znów groby
Grzebią dla siebie przyszłe pokolenia,
I wszędzie, wszędzie noc i czarne chmury,
A śród tej nocy krzyże i tortury.
Z łona cmentarzysk, gdzie legli rycerze,
Powstają błędne, fosforyczne błyski;
My z nimi pragniem zawiązać przymierze,
Cierpką karmieni strawą od kołyski;
My je gonimy w jak najlepszej wierze,
Nie myśląc o tem, że upadek blizki,
Że te grobowce, co tym ogniem płoną,
W przepaści swojej i głodnych pochłoną.
Któż nas powstrzyma i któż nam pokaże,
Że na fałszywe wkroczyliśmy tory,
Że te ogniki, co rodzą cmentarze,
Nie zdolne przegryźć żelaznej zapory!
Któż nas nauczy, że przyszłość wymaże
Z kart płomieniących lud słaby i chory,
Lud, co w śmiertelnym pasując się szale,
Szukał ratunku w zapomnianej chwale!
Więc nam pamiątek święcić się nie godzi?
Więc na tej drodze krwawej i ciernistéj
Wzrok poza siebie obrócony szkodzi?
Więc ów Mojżesza dawien słup ognisty
Tym tylko świeci, co, zapałem młodzi,
Na wrogich wiatrów nie baczą poświsty
I, zapomniawszy o egipskim chlebie,
W kraj obiecany wciąż patrzą przed siebie?…
Tam, gdzie praojce za oręż chwytali,
By niewolnicze potargać okowy;
Tam, gdzie kreślili końcem ostrej stali
Hymn poświęcenia na płycie dziejowej;
Tam, gdzie się myśl ich wspaniała krysztali,
Błyszcząc barwami tej łuny tęczowej,
Tam się zbierajmy, a ze serc źródliska
Niech na ich trumny pieśń uwielbień tryska.
I dziś ta chwila, przypomnieniem świeża,
Wzniosłego czynu uczy nas przykładem,
Jak wdziać na siebie zbroicę żołnierza
I jak się w męstwa przystroić dyadem;
Jak z pod złotego poświęceń puklerza
Nie drżyć tchórzliwie przed pocisków gradem —
Dzisiaj ta chwila uczy nas niezbicie,
Jak za mir ludów nieść w ofierze życie…
Wielcy i pełni męczeńskich zachwytów,
Ozdóbmy duchy weselnemi wstęgi
I wznieśmy ręce z wiarą neofitów
Do tej gorącej, głębokiej przysięgi,
Że dążąc w sfery słonecznych błękitów,
Żadnej się zmroków nie zlękniem potęgi,
Że tak, jak ojce, przed śmiercią nie drżały,
I my za nasze skończym ideały.
Nie nam się w zblakłe odziewać kontusze
Tej marnej sławy, co naszym upadkiem!
Nie nam to wieńczyć odrodzone dusze
Przebrzmiałych idej powiędłym już kwiatkiem;
Nie nam to walczyć za trumienne prósze,
Gdy gonim własnych wysileń ostatkiem,
Lecz wszystkie czyny kierować i myśli
W stronę, gdzie przyszłość nowe znaki kréśli.
Minionych czasów tajemniczy chwalce
Niech próżno ku nam zwracają swe oczy!
W Laokonowej odrodzenia walce
Nowemi walczmy broniami ochoczéj,
Nowemi siły deptajmy padalce,
W zmartwychpowstania głos wierząc proroczy,
A czcząc to wszystko, co czci naszej godne,
Rzucajmy w przyszłość spojrzenie swobodne.
Życia ogromne morze grzmi przedemną
Wyślij za pomocą:
Wiersz: Jan Kasprowicz
Życia ogromne morze grzmi przedemną,
A ja na brzegu stoję zadumany,
Lękam się nawet spojrzeć na bałwany,
Oczy mam tylko w dal utkwione ciemną.
Łódź na mnie czeka… Wrą żywiołów boje.
Głosem trytonów wzywając w odmęty,
A ja się wiosła nie imam: przeklęty,
Samotny żeglarz, bez odwagi stoję.
Pół sen, pół jawa — oto dzień żywota,
Pędzon na żwirach pustego wybrzeża,
O które fala daremnie uderza,
Daremnie z hukiem srebrne piany miota.
Pancerne statki wyruszyły w drogę:
Warczą ich koła, z paszcz buchają dymy,
Płyną po głębiach, jak ptaki-olbrzymy,
Precz poza sobą zostawiwszy trwogę.
A ja, w dal mając zatopione oczy,
Na jawie przędę z mgieł obrazy senne,
By okryć niemi to morze bezdenne,
Co z takim szumem swoją wieczność toczy.
Na karku tylko dreszcz mi usiadł blady
I rwie mą przędzę bezlitośną dłonią:
Chwila, a w chmurach pioruny zadzwonią,
Mego wybrzeża wstrząsną się posady.
Chwila, a orkan porwie swe obroże,
Z nóg i z rąk swoich ciężkie pęta zrzuci
I w zaślepieniu szaleństwa wywróci
Z granic kotliny rozszalałe morze.
Cały ten ogrom z łożyska wyważy:
Ku niebu wzdmie się ta pierś Lewiatana,
By, płomieniami błyskawicy zlana,
Opadnąć z jękiem tonących żeglarzy…
Topi się ołów przestworu! Z łoskotem,
Z trzaskiem i sykiem już się woda pali!
Błogosławiony, kto ginie w tej fali,
W walk żywiołowych rozognieniu złotem.
Błogosławiony, kto pochwycił wiosła
I jak bohater puścił się w swej łodzi
Na wichr, co nad nim dziką pieśń zawodzi,
Na toń, co pod nim w dziki szał urosła!
Błogosławiony, kto z swej ludzkiej duszy
Umie wykrzesać pokrewieństwo burzy,
Swe błyskawice w głębinach zanurzy,
Swoimi grzmoty przestwory poruszy!
Zalewasz brzeg mój, rozhukany wirze?!
Piekielna mściwość twe skrzydła rozpędza?
Zalej go! zalej! wszak na nim śni nędza,
Co swoje własne, gnuśne stopy liże!…
Zalej go! zalej! z ciałem Prometeja
W piarg się rozpadły zębate opoki!
Wybrzeże piasek zasypał głęboki:
By stężał w turnię, znikła już nadzieja!
Zalej go! zalej ten mój brzeg przeklęty,
Bezpłodny, pusty i, jak rozpacz, nagi:
Więzi mnie na nim trwożny brak odwagi,
Gdy w krąg żeglarze spieszą na odmęty.
O niema łódko, a przecież wymowę
Strasznycli demonów mająca!… O wiosło.
Coś się ze ziemi, jak gigant, podniosło
I idziesz na mnie, na senną mą głowę!
Falo, wiodąca wciąż ze sobą wojnę!
Śmiałe, po falach wciąż krążące statki!
Żagle, rozwiane niby kwiecia płatki!
Maszty, w flag tysiąc różnobarwnych strojne!
Życia ty morze, tak grzmiące przedemną,
Gdy ja, na brzegu stojąc zadumany,
Lękam się nawet spojrzeć na bałwany
I wzrok mam tylko w dal utkwiony ciemną —
Gdy ja, w dal mając zatopione oczy,
Na jawie przędę z mgieł obrazy senne,
By okryć niemi to morze bezdenne,
Co z takim szumem swoją wieczność toczy.
Solamen miseris
Wyślij za pomocą:Wiersz: Jan Kasprowicz
Jest straszna siła — jak ją nazwać, nie wiem —
Co tak nam wnętrze skuwa w swe łańcuchy,
Że wielki zamiar przemienia się w głuchy
Wyrzut sumienia, piekący zarzewiem.
Lais ostatnia — bezwstydem odpycha,
A jednak w uścisk zamyka nas podły
I strąca myśli, co ku szczytom wiodły,
Że u trucizny pełzają kielicha.
Ach! ileż razy moje wnętrze biedne
Było igraszką w rękach tej przemocy
I jak ja kląłem pierwszy dzień żywota!
A w tej rozterce, w tej bezdennej nocy
Pociechę miałem — nędzną — tylko jednę:
Że nie mną samym duch piekielny miota.
Z chałupy/XV
Wyślij za pomocą:Wiersz: Jan Kasprowicz
Miała rolę, sprzedali jej rolę —
Były czasy gradu i posuchy,
Kubę dawno zamknął grób już głuchy,
A skąd płacić, gdy pustki w stodole?
Pożegnała ze łzami swe pole,
W służbę poszły nieletnie dziewuchy,
I na plecach kawał starej pstruchy,
Tak na wiatr się puściła — na dolę.
Wędrowała od wioski do wioski:
Tu się najmie do żniwa, tam pierze,
Pókąd lata, pókąd siły świeże…
Ale starość spada funt po funcie:
Trza pójść w żebry, trza żyć z łaski boskiéj…
I dziś zmarłą znaleźli na — gruncie.
Wojtek Skiba (Fragmenty)/Pieśń II
Wyślij za pomocą:Wiersz: Jan Kasprowicz
I.
I czem rozpocząć pieśni księgę drugą?
Czem sobie zjednać czytelników łaski?
Ukorzyć czoła przed wielką zasługą,
Co zwiała wszystkie pozłociste blaski
Z muz helikońskich, dając im przepaski
Z skóry kowalskiej lub też płótno szare
Naokół bioder — a w rękę obrazki:
Modele maszyn, cyrkiel, młot i miarę
I tak im każąc dźwigać snać piekielną karę?…
II.
Odkąd rzemiosło i przemysł »rodzimy«
Przybrały haseł najszczytniejszych znamię,
W karły się dawne zmieniły olbrzymy,
A olbrzymami ci, co siedzą w kramie;
Odkąd stan średni mówi chłopu »chamie!«
Co niegdyś mawiać zwykł szlachcic wąsaty,
Słusznie, gdy kark swój i poeta łamie,
Kiedy rozwiewa swego płaszcza szmaty
Przed siłą, co lśni złotem, i co zbawia światy.
III.
Wszystko już było na tym grzesznym świecie,
Powiedział niegdyś Ben-Akiba rabi,
I wy to pewno w porządku znajdziecie
Gdy przed ideą, która trzosem wabi
Gną się nie tylko tacy ludzie słabi,
Jak moja miłość, lecz i one zbawców
Społecznych wzory, co mają… skrzek żabi,
Patryotycznie broniąc wszystkich ssawców —
Że ja też część tę pocznę od kupców i krawców…
IV.
Nie mogłem, wiecie, stać się nieśmiertelnym,
Choć dotąd wierszy-m napisał bez liku;
Zawsze goniłem w rozpędzie piekielnym
Na swym skrzydlatym, Bóg wie, gdzie, koniku —
Gdzie promieniącą w przeczystym promyku
Jakaś tam miłość, jakaś prawda władnie —
Wprawdzie bez łokcia, jarmarcznego krzyku,
Bez tych zachwalań, które płyną składnie,
Jeżeli zwłaszcza dudka usidlić wypadnie.
V.
Więc może wtedy, gdy, wytrzeźwion z jazdy
Onej niezwykłej, każę leźć swej szkapie
W stronę, gdzie kupiec, licząc złote gwiazdy
W żelaznej szafie, w łysinę się drapie,
Lub zadumaną twarz ukrywa w łapie,
By poetyczne zataić wzruszenie,
Które zbyt chętnie wyśmiewają gapie,
Może więc wtedy — o precz wszystkie cienie! —
Nieśmiertelności na mnie spłyną stąd promienie.
VI.
A więc od kupców — macie we mnie posła
Kupieckiej cześci i kupieckiej sławy.
Jakaż to rozkosz szlachetna, podniosła,
Gdy zbraknie cukru, herbaty lub kawy,
Liści bobkowych, gwoździków do strawy,
Kminku, imbieru, pieprzu, cynamonu,
Tęskną ulatać myślą na łan Jawy,
Nad brzeg Gangesu, w zapachy Ceylonu,
Lub gdzieś pod murem chińskim marzyć aż do skonu!…
VII.
Lub jaki czar to wieje w tym przypadku,
Gdy, zobaczywszy, że ostatnie spodnie
Nazbyt się mocno wytarły na . . . . . .
Umiesz się przenieść, gdzie jak istne kłodnie
Piętrzą się stosy materyi lub modnie,
Z szykiem paryskim wyrobione »sztuki«,
Gdzie krępy majster patrzy na świat godnie,
Dumny i szczęśliw, że jego nauki
Owoce umią cenić gładkie szlifobruki.
VIII.
Jakich obrazów stąd fantazya pełna,
Jakich refleksyi strzelają potoki!
Oto naprzykład patrzcie, co za wełna:
Ich właścicielki pasły się, gdzie stoki
Gór andaluskich lecą w jar głęboki,
Lub gdzie bifsteków i Lira kołyska
W mgieł Manfredowych otulona zmroki,
Lub cień swych ruin Bagczysaraj ciska,
Gdzie śni przy szmerze fontan zaklęta huryska…
IX.
Albo ta derka! albo ta koszula!
W podwójne garby zbrojne dromadary
Włos na nią dały, że jest godną króla!
Krocząc przez pustyń piaszczyste obszary,
Gdzie prostopadłe dopiekają skwary
Nie śniły pewno w tej bezmiernej głuszy,
Jakie po śmierci będą szerzyć czary,
Od katarowych broniąc nas katuszy —
Tak, nosów naszych broniąc i… jaegrowskiej duszy.
X.
O źródło sztuki! o ty stanie średni!
Nawet obrazki dajesz rodzajowe!
Jakżeż to pięknie, kiedy w…
O zbliż się, śmierci!
Wyślij za pomocą:Wiersz: Jan Kasprowicz
O, zbliż się, śmierci, senna śmierci! Zwojem
Swych chłodnych ramion obejmij te skronie,
Które się palą; zbliż się ze spokojem,
Którego niema w tem łonie.
Ty mnie nie straszysz chrzęstem trupich kości,
Ty mnie pustemi nie przerażasz oczy,
Ni tem robactwem, co w mogiłach gości
O ciała toczy, ach! toczy!
To oni widzą obraz grozy w tobie,
Oni stawiają cię w rozkładów brudzie,
W tym ciasnym, ciemnym, w tym cuchnącym grobie!
Lecz cóż mi oni, ci — ludzie?…
Dawniejsza miłość, co przygarnąć chciała
Wszystkich, przeczysta, do serca, dziś na nic!
Na nic! w nienawiść zmieniła się cała,
O tak! w nienawiść bez granic!
O, zbliż się, śmierci! O, zbliż się, aniele!
Niech cichy szelest twych słów mnie odwoła:
Ty, co gotujesz spokój i wesele,
Wyrwij z tych ludzi mnie koła.