Wyślij za pomocą:Wiersz: Jan Kasprowicz
Różni bywają na ziemi ludkowie —
Tacy i tacy: jednych Pan Bóg stworzył,
Że mają więcej rozumu w swej głowie
A innym znowu coś takiego włożył,
Czy wlał do wnętrza, co niby na zdrowie
Nie zawsze onym biedakom wychodzi,
Zwyczajnie jakąś miękkość, z której ból się rodzi.
Mówię biedakom, bo juścić na świecie
Jest to wiadomem, że w wysokim stanie
Zbytniej czułości nigdy nie znajdziecie:
Wielcy panowie i szlachetne panie,
Dla których żywot z samych róż się plecie,
Więcej na rozum biorą wszystkie sprawy —
Ha! trudno, tak już, widać, chciał Stwórca łaskawy.
Jakto? twierdzicie, że niby w tej chwili
Nieco za ostry o nich sąd wydaję?
Stary jest ze mnie wyjadacz, patrzyli
Na mnie ludziska, jakom w życiu staję
Przeszedł niejedno, jako, moi mili,
I do pałaców znajdowałem drogę,
Więc o tem sprawiedliwie coś orzeknąć mogę.
Prawda! zawlecze-ć pod wyniosłe wrota
Jakowyś nędzarz swoje zbite kości,
Tak i w nich, bywa, rozbudzi się cnota,
Że mu kęs chleba podadzą z litości,
Albo szmat jakiś… Ano, nie dziwota:
Jako ten oset, co zalega pole,
Tak nędza i najtwardszych czasem w oczy kole.
Ale by rzucić pałacowe progi,
By wstać od srebrem zastawionych stołów
I między naród pospieszyć ubogi,
Jak ten rybitwa, co idzie na połów
Serc i dusz bratnich i na żadne głogi,
Na żadne głazy raniące nie zważa,
To, mówię wam, w tym świecie rzadko się wydarza.
Jednegom tylko znał wielkiego pana,
Którego pamięć jest mi, jak wyryta,
Choć od tych czasów została obsiana
Ta nasza ziemia świeżem ziarnem żyta
Z pięćdziesiąt razy… Podarta sukmana,
Na którą inni z jawnym patrzą wstrętem,
Dla niego była zawsze czemś prawdziwie świętem.
Widać, rozumiał Chrystusa orędzie,
Choć o niem głośno nie mówił nikomu,
Jak się to działo, o, i dziać się będzie
Niejednokrotnie w pobożnisiów domu…
Czyn, a nie słowo, miał zawsze na względzie,
Tak też nie z słowem, ale zawsze z czynem
Szedł równać się pospołu z pogardzanym gminem.
Kiedym go poznał, mówię wam, był młody,
Jako ten buczek, który w boru rośnie…
Po ojcach posiadł sady i ogrody,
Pola i łąki, mieniące się w wiośnie
Zbożem i trawą i kwiatem. Miał trzody
I stada owiec bieluchnych; miał cugi
W uprzężach, z srebra kutych, i rozliczne sługi…
Właśnie był wrócił z dalekiego świata,
Gdzie od lat kilku jeździł po nauki.
Wnet też, powitać chcąc szlachcica-brata,
Jęli się zbiegać sąsiedzi, jak kruki:
»Nielada bal nam wyprawi do kata!
Człowiek« — mówili — »rad z kielicha chłepce,
A z niego pan! Zwyczajów pańskich nie podepce!«
I rwetes powstał między sąsiadkami:
Nuż uczyć córy, jak sznurować usta,
Jak strzelać oczkiem; wszak pieniądz nie plami,
A zaś Rudawski to partyjka tłusta,
Wart milionik; trzymać go zębami,
Choćby się miały nadwerężyć zęby —
Ha! może przecież kogoś przyśle w dziewosłęby.
I wnet, jak spojrzeć, cała okolica
Zmieni się w jedno ogromne wesele:
Tu obiad suty, tam znów wieczornica,
Do tańca huczą żydowskie kapele;
Aby miennego ugościć dziedzica,
Każdy, choć z resztą grosza się szamoce,
Sprowadza z obcych krajów trunki i owoce.
Ale mój panicz wcale się nie szasta:
Szlachcie za pamięć podziękuje słowem,
A gdy się która nawinie niewiasta,
By się nieznacznie, niby dobrym chowem,
Pochlubić córką, skłoni się i basta!
Jakby miał…