Wyślij za pomocą:Wiersz: Jan Kasprowicz
I.
On się urodził temu lat trzydzieści,
A może więcej — nie wiem zbyt dokładnie;
Zresztą poemat nie straci na treści,
Choć trochę kiepsko data mi wypadnie;
Przytem, rzecz znana, jest to bardzo ładnie
Trzymać się więcej ogólnie i fakta
Nawet urodzeń przyodziewać zdradnie
Mgłą niepewności, zwłaszcza jeśli akta
Kościelne, jak tu, spłoną, re nondum peracta.
II.
Ten zwrot łaciński, mili czytelnicy,
Ma niby znaczyć, że zanim się zdarzył
On smutny kazus, »wieszcz« w swej mózgownicy
Jeszcze ze stanc tych żadnej nie uprażył,
Jeszcze wogóle wzlatać się nie ważył
Na oskrzydlonym koniku, choć wtedy
Uczuwał wenę już tajną i marzył,
By starczą przeszłość od wężów czeredy
Broniła ta pieśń jego, pieśń Lilli Wenedy.
III.
Ale to dawniej… Dziś choć razem z wami
Nieraz zapłacze na te smutne losy,
Nie jest tej myśli, ażeby wam łzami
Nad tem, co było, a co jako kłosy
Padło, zroszone kroplą krwawej rosy,
Wypełniać serce i w tysiączne skargi,
Które tak rwą się daremnie w niebiosy,
Jęk jeszcze jeden wpleść z swej własnej wargi
I z piersi swej i z bóstwem w smutne pójść zatargi.
IV.
A zaś z swej strony nowe rzucać kwiaty
I nowe blaski na wielką mogiłę,
Za trud uważa, niegodzien zapłaty,
Nawet szkodliwy, gdyż duchy, opiłe
Wonią grobową, tracą rzeźką siłę
I zapadają, jak ci, co haszysze
Chłoną swą piersią trujące, acz miłe,
W bezczynny spokój, w tę zmartwiałą ciszę,
Gdzie sercem tylko lekki wiatr marzeń kołysze.
V.
Przeto darujcie, że w innej osnowy
Zamierza dzisiaj uwikłać was sieci,
Że wam podaje poemat snać nowy,
Dziwnie złożony, o sprzeczności dzieci,
Z waszego złota i waszych rupieci…
A jeśli kiedy żądłem, nakształt gadu,
Żal albo niechęć w piersi waszej wznieci,
Nie w nim, lecz w czasie win szukajcie śladu:
My wszyscy wszak miłości pełni, lecz i jadu…
VI.
Więc się urodził, jak się inne rodzą
Zwierzęta ssące, z ojca no i — z matki;
Tylko pod szczęścia pozłocistą wodzą
Nie otaczały urocze dostatki
Jego kolebki. W chacie, na wzór klatki,
Gdzie kury, gęsi, gnieżdżą się i ludzie,
W powijakowe kładziono go szmatki,
A szorstkość pieluch i garść słomy w brudzie
Od pierwszych chwil poczęły wielkiej przeczyć złudzie.
VII.
I beczał wtedy, tak jak wszystko beczy,
Kiedy je w plecy coś surowo draśnie!
Lecz na cóż o tem… wszak to zwykłe rzeczy,
A najzwyklejsze pośród chłopów właśnie,
Gdzie człek do końca, aż kiedy zagaśnie,
Niby jak świeca, którą los zapalił
W nieszczęsnej chwili, by świeciła jaśnie
Na swe zniszczenie, jest na to, by żalił,
By męczył się i jeszcze kontent, los swój chwalił.
VIII.
Toż i mój Wojtek — takie bowiem imię
Dano mu na chrzcie, w pamięć apostoła,
Co choć snem wiecznym w świętem Gnieźnie drzymie,
Z srebrną infułą u bladego czoła,
Duchem, gdzie chłopska chata i stodoła,
Wnika wesołym, pierwszem słonkiem grzeje,
Pierwsze bociany na topole woła,
Pierwszem się okiem wolnych stawów śmieje
I nowe budzi życie i nowe nadzieje.
IX.
Toż i mój Wojtek od najrańszej doby
Musiał uczuwać, jak bieda nienackiem
Twarde dla niego gotowała żłoby:
Nikt się nie myślał pieścić z nim, jak z cackiem;
Gardziel, gdy płakał, zatykano plackiem,
Który matula upiekła w popiele;
A…