Podobne posty
Wiatr halny
Wyślij za pomocą:
Wiersz: Jan Kasprowicz
I.
Huczy nademną halny wiatr… Daleki
Wprzód mnie dochodzi szum i świst, a potem
Z jakimś pogwarem, trzaskiem i łomotem
Ciężar się kładzie na wysmukłe smreki.
Od razu kłody o grubości snopów
Gną się w mych oczach, jak źdźbła lichej słomy:
Tak igra nimi głuchy, niewidomy
Gość, co od skalnych wlecze się przekopów.
Idę, wciąż idę, po jęczącym borze…
I choć spotykam pnie, wyrwane z ziemi,
Ten szał, w błękitnym zbudzony przestworze,
By giąć i walić, strachu mi nie wlewa
Do głębi wnętrza: Rad bym siły swemi
Zmierzyć się z wichrem jak te wielkie drzewa.
II.
Miałem-ci w sobie ongi moc czuwania,
A dzisiaj senność ogarnia mi ducha:
Gdzie życie wrzało, tam dziś pustka głucha,
Gdzie słońce było, chmura blask przysłania.
Jakowaś boleść, jakaś zawierucha,
Co słabym bytom pewną śmierć wydzwania,
Niech, jak halnego wiatru straszne grania,
Wstrząśnie istotą moją: Jest-li krucha,
To po niej żalu nie będzie… A jeśli
Nieprzełamana wyjdzie z tych zapasów,
To razem z wichrem taki szlak zakreśli,
Że zetnie na nim smreki swym oddechem,
Sił pozbawione dla idących czasów,
A to, co mocne, odpowie jej echem.
III.
O wichrze halny! Cóż, że przelękniona
Chowa się koza przed twojej potęgi
Wiewem niszczącym? Sam orzeł, co kręgi
Toczy podniebne, tuli się do łona
Szczelin turniowych, bo królewskich skrzydeł
Jędrna rozpiętość nie wytrzyma próby…
Strącaj kozice, ty posłańcze zguby,
I orły chwytaj w oka swoich sideł,
I miażdż o skały, i, jak łan, pokosem
Bór położywszy, hucz szaleńczym głosem —
Razem z mą duszą hucz i świszcz radośnie:
Cóż, że z ginących strumień krwi popłynął?
Wszak niema szczęścia tam, gdzie życie rośnie!
Niech świat przepada, na to on, by zginął!…
IV.
Huczy nademną halny wiatr… Na drogi
Jego przemocy, po których Zagłada
I Ból pospiesza, duch się mój wykrada,
Świeżo uskrzydlon, żądny łez i trwogi.
A od hal bujnych płynie jęk złowrogi —
Rozpacz łkająca, że wichr pobił stada
I porozrzucał koleby… I blada,
Z włosem rozwianym i z drżącemi nogi,
Postać juhasa przed oczy mi stanie…
I, niby orzeł z podciętymi pióry,
Krwią skraplający swe rodzinne granie,
Duch mój do smreków tuli się bezwładnie…
I naprzód czuje strach i żal ponury,
A potem znowu — senność go opadnie…
Życie o! życie
Wyślij za pomocą:Wiersz: Jan Kasprowicz
Życie o! życie
To droga nić,
Do której mistrza potrzeba,
Aby z niej prządkę
Złocistą wić
I na niej wznieść się do nieba!
Niebo o! niebo
To jasny dzień,
Gdzie słońce w wianku zórz gości;
To zbiorowisko
Wiosennych tchnień,
Związanych węzłem miłości.
Miłość o! miłość —
To rajski kwiat,
Wyrosły w przeczystem sercu,
To złud anielskich
Uroczy świat,
To róża w świeżym kobiercu.
Niechaj-że wszyscy
W mistrzowską dłoń
Uchwycą złote przędziwo
i aniołami
Na niebios błoń
Wznoszą się żywo — a żywo!…
Na targu
Wyślij za pomocą:Wiersz: Jan Kasprowicz
Południe. Słońce kwietniowe
Zabłysło tarczą złocistą
Ponad szczytami kamienic
I drży siedmioma barwami
W tysiącu kropel deszczowych,
Co po niedawnej szarudze
Wiszą na liściu zielonem
Kalafiorów, pietruszki,
Cebuli, czosnku, kapusty.
Czasem na tłustych wypocznie
Piersiach czerwonej przekupki,
Opiętych w kabat żółtawy,
To znów grą światła i cieni
Uwydatniwszy do sytu
Ich falującą wypukłość,
Spływa promiennym językiem
Po wyciągniętem ramieniu,
By w kilku drobnych pieniążkach,
Które w tej chwili w jej dłoni
Za wychowanki inspektów
Złożyła młoda kobieta,
W pół ku przekupce schylona,
Brzuchem oparta o stragan,
Zestrzelić wszystkie swe blaski.
Czasami złotym okoli
Wieńcem kopułę ratusza
I, po miedzianym się dachu
Zsunąwszy, światła girlandą
Padnie ukosem w narożnik
Ludnej, szerokiej ulicy
I w siwej brodzie uwięźnie
Starca — o twarzy wybladłej.
Naprzeciw rynku, u skrętu
Dwóch krzyżujących się ulic,
Stał on spokojny, milczący.
Z pod czarnej czapki baraniej,
Co wyleniałą tu owdzie
Świeciła skórką, wpółwgięta,
Wypływa pukiel siwawy.
Oczy niewielkie, oprawne
W ramy zmarszczonej powieki,
Brwi przysłaniają rozrosłe,
Że piwny kolor źrenicy
Nie traci, skryty w ich cieniu,
Swej dawnej, czarnej świeżości;
Owszem, gdy promień słoneczny
Padł na wypukłą siatkówkę,
Zdawał się błyszczeć młodzieńczym,
Starcom nieznanym zapałem.
Nos prawie prosty, o nozdrzach
Lekko wydętych, maleńką
Skażonych dołem brodawką,
Piętnował lice zorane,
Szarawym włosem porosłe,
Wyrazem ludzi szlachetnych,
Dla których żebrać za trudno.
Z ramion, odzianych w rękawy
Z zielonkowatej materyi,
Powyżej dłoni zagięte,
Na pierś się kilka drewnianych
Spuszcza wiszadeł, a po nich
I po niebieskim fartuchu
Poznasz, że stolarz z rzemiosła
Starzec o twarzy wybladłej.
Na targu barwy i życie.
Tu zgraja krępych przekupek
Z rąk sobie do rąk wyrywa
Koszyk zielonej kapusty.
Tam oto jakaś kobieta
Pnie się nad wozu drabinę,
Gdzie w małych, czarnych beczułkach
Suszony owoc na sprzedaż:
Jedną się nogą oparła
O piastę koła, a druga
Zawisła wolna w powietrzu,
Trzęsąc się ikry pełnemi.
Tu kilka bosych dziewczątek
Wciska się między przechodnie,
Krzycząc: fiołki, fiołki!
Tam pod płomiennym namiotem
Człowiek o twarzy zczerniałej,
W czerwonym fezie z kutasem,
Zachwala towar zamorski;
Tu rzędem siadły wieśniaczki,
Trzymając masło na łonach.
Każdy ma towar nabywcę,
Ale go nie ma milczący
Starzec o twarzy wybladłej.
Ulicą w tę i w tę stronę
Cisną się tłumy bogate:
Kobiety w sukniach jedwabnych,
O twarzy różem pokrytej
I o wypchanych tiurniurach,
Stają przy oknach wystawnych
I na portretach aktorów,
Śpiewaków, skoczków o kształtach
Uwydatnionych trykotem,
Wieszają oczy spragnione,
Aż w łonach, w pręty żelazne
Zasznurowanych, z namiętnych
Dech im zamiera poruszeń.
Jakowaś pańska dziecina,
Ciesząc się sztucznym konikiem,
Co poza płytą kryształu
Gniadą lśni sierścią, batożkiem
Smagnie po grzbiecie bosego,
W podartych szmatach, sierotę,
I potem matkę za fałdy
Rypsowej sukni pociągnie,
By mu sprawiła zabawkę.
Panicze w butach klinowych,
Na rząd guzików z perłowej
Zapiętych masy, śród zgiełku,
Niepostrzeżeni, otarłszy
O bok publicznych się dziewczyn,
Chyłkiem ich palec uścisną
I, zrozumieni, znikają…
Tak — każdy towar ma kupca,
Ale go niema milczący
Starzec o twarzy wybladłej.
Hanka Olpińska
Wyślij za pomocą:Wiersz: Jan Kasprowicz
Prawią wam biblie o przeróżnych Jobach,
Opowiadają, że byli tu święci,
Co marli, żywcem pogrzebani w grobach,
Albo ginęli na krzyżach rozpięci,
I że w dzisiejszych używania dobach,
Gdzie każdy tylko ma siebie w pamięci,
Nikogo w ludzkim nie znajdziemy tłumie,
O którym rzecby można: O, ten cierpieć umie!
W niejednej baśni, w niejednej legendzie
I na niejednej dawnych dziejów karcie
Pod krzyżem
Wyślij za pomocą:Wiersz: Jan Kasprowicz
Siła jeszcze godzin przejdzie,
Nim ranek zadnieje;
Siła jeszcze, nim zakończy
Swoją podróż krwawą,
A tu wicher coraz mroźniej
Od północy wieje,
Coraz silniej w oczy sypie
Śnieżystą kurzawą.
Zgasły gwiazdy, które wczoraj
Tak jasno świeciły,
I gdzie droga, trudno znaleźć
W strasznej zawierusze,
Nawet wierzby kędyś znikły,
Gdzieś za mgłą się skryły,
Trzeba będzie łzy wypłakać
I wypłakać duszę,
Ach! bo siła godzin przejdzie
Nim ranek zadnieje,
Siła jeszcze, nim zakończy
Swoją podróż krwawą.
Była sługą w pańskim dworze —
Toć to chleb powszedni,
Który chłopskie dzieci gryzą,
Choć je chleb ten dławi;
Bo cóż poczną na dwóch morgach
Ci rodzice biedni,
Gdy żołądek prawie jeden
Całe żniwo strawi?
Często zboże grad pobije,
Często zmoczą deszcze,
Na przednówku głód dokucza
I nadzieje płonne,
A tu jeszcze czynsz opłacić,
Do kościoła jeszcze
Kupić świecę, chrzest wyprawić
I dać na podzwonne…
Więc też dzieciom na dwór pański! —
Toć to chleb powszedni,
Który chłopskie dzieci gryzą,
Choć je chleb ten dławi.
Nieraz kwiatem zapłonęły
Grusze w dworskim sadzie
I znów nieraz liść powiędły
Gdzieś tam w polu ginie,
Na obdarte, nagie drzewa
Zima lód swój kładzie,
A jej w służbie czas jak płynął,
Tak płynie i płynie.
Wybujała w rosłą dziewkę
O rumianej twarzy,
O przezdrowej, silnej piersi
I o twardej dłoni;
Choć trza nieraz nagiąć krzyża,
Choć się dłoń odparzy,
Znosi wszystko i za strawą
Kraśniejszą nie goni —
I tak kwitły rok za rokiem
Grusze w dworskim sadzie,
Rok za rokiem liść powiędły
Gdzieś tam w polu ginie.
Wtem na wiosnę przybył panicz —
Opuścił stolice,
Gdzie go gładcy ludzie gładkich
Uczyli zwyczajów —
Czas mu wrócić: Dziedzic stary
Wnet zamknie źrenice,
Przytem syt już wszelkiej wiedzy
I syt obcych krajów.
Spodobało mu się zdrowie,
A chłopska dziewczyna
Niech się tylko dębem stawi,
Niech się wzdyć podroży,
Gdy ksiądz proboszcz krnąbrne sługi
Z ambony przeklina,
Pani głodzi, a ekonom
Harapem batoży;
Cóż dopiero taki panicz,
Co zwiedzał stolice,
Gdzie go gładcy ludzie gładkich
Uczyli zwyczajów!
W chlewie zlegnąć jej kazali,
Dali garść barłogu —
Cudzołożnej to wystarczy —
I za czas choroby
Odtrącili jej zasługi —
Toć przecież po Bogu
Karać grzechy — i wygnali…
Wszystkie swe zasoby
Zawiązała w róg fartucha
I dziecię fartuchem
Owinąwszy, do swej piersi
Niewinne przytula
I tak żegna się z tem miejscem,
Lodowem i głuchem,
Gdzie ubili ją pod okiem
Niebieskiego Króla:
Gdzie jej w chlewie zledz kazali,
Dali garść barłogu
I zasługi odtrącili
Za czas jej choroby.
O ty świecie, pełen fałszu,
Wytarty obłudą,
Pomarszczony, zżółkły świecie,
Co kłamiesz modlitwą,
Kłamiesz śmiechem i łzą kłamiesz!
Swoją ręką chudą
Czyjej ty się dotkniesz piersi,
Temu lepiej brzytwą
Pierś rozkrajać i psom rzucić
Zakrwawione serce!
W czyje usta ty się wpijesz
Swą lodową wargą,
Temu lepiej wstrzymać oddech,
Życia skrę po skierce
Gwałtem stłumić, by płomienną
Nie wybuchły skargą —
O ty świecie, pełen fałszu,
Wytarty obłudą,
Zimny, zżółkły, który kłamiesz
Łzą, śmiechem, modlitwą!
Nogi mdleją, twarz się ściąga,
Mgłą zachodzą oczy,…
Hajs marony!
Wyślij za pomocą:Wiersz: Jan Kasprowicz
Pogaszono latarnie dokoła,
Miasto w senną zapadło już ciszę,
Tylko z rogu głos ochrypły woła:
Hajs’ marony! hajse! hajse! frisze!
Noc tężeje, jak na mrozie smoła,
Z szynków wyszli ostatni hołysze,
Lecz rzężenia nic stłumić nie zdoła:
Hajs’ marony! hajse! hajse! frisze!
Żydowico! Wargi twe już sine,
Płuco rwie się od zbytniej chciwości,
Grzbiet się ściągnął, jak skulonej plisze!
Sam ci Rotszyld zysków pozazdrości!
Czas do domu! Pod ciepłą pierzynę!
— Wolne żarty… Hajse! hajse! frisze!