Wyślij za pomocą:Wiersz: Jan Kasprowicz
W karczmisku,
Stojącem w środku wioszczyny,
Na onem wzgórzu, skrytem w piasek siny,
Nad oną wodą, co płonie
W srebrzystym błysku —
W odbiciu tego miesiąca,
Który na niebios nieruchomym szczycie
Zwolna się w bladych promyków koronie,
Jak w siatce, rusza
I wodę trąca
Owym promieniem, co spływa,
Jak nieszczęśliwa,
W tej nędzy ludzkiej zasłana topiele
Dusza —
W karczmisku jakie wesele
I życie!
»Od ucha!
Hej-że od ucha, ty stary!
Bo ci w te ślepie naleję opary —
W te maślankowe gałki,
Że poznasz zucha!
Bo ci potrzaskam te skrzypce,
Jakem potrzaskał to szafsko w chałupie,
Że tydzień pewnie zbierałbyś kawałki!
A wy, karczmarko,
Wlejcie tej rybce,
Co wej! na łokciu mi leży,
Kieliszek świeży!
Szparko
Żyć już nie warto!… Graj dalej,
Ty trupie!«
I w tany
Z rudą się Kaśką potoczy,
To tupnie nogą,
To rzeźko wyskoczy,
Aż mu się w górę podwieje
Skrzydło sukmany.
Za nim tłum chłopów, jak dęby,
Dziewek pękatych, jak nadrzeczne wierzby,
Gdy wiatr się z niemi rozpasał, szaleje…
A lampka mała,
Szczerząc swe zęby
Z paszczęki mglistych odorów,
Jak z cieni borów
Szczerzą się blade w miesiącu paprocie,
Lała
Światło po dzikiej ochocie
Tej ciżby.
Więc pije
Kropelki potu z parobków
I onych dziewek, podobnych do snopków —
Liże ten szał, co im zlewa
Czoła i szyje,
Rozczerwienione, jak cegły,
Które zrosiły drobne łzy deszczyka,
To nagie łokcie, jak gałęzie drzewa,
Chwyta dziewczynom
W uścisk przebiegły;
To szmatek chustki barwistej,
To znów rzęsisty
Porywa kaftan niebieski w swą paszczę
Siną,
To całe stado hulaszcze
Połyka…
W zakącie,
Przy małem oknie, przez które
Spogląda miesiąc w tę szaleństwa dziurę,
Gwarzą staruchy-mądrale:
»Jak koń w chomoncie,
Tak człowiek w biedzie się strząsa,
Rad, że w niedzielę zajdzie na kwaterkę —
Na zdrowie, Kubo, na zdrowie, Michale!…
Ano! spojrzyjcie!
Jak strzępi wąsa,
Jak się ten Szpera rozdyma,
Jak Kaśkę trzyma,
Widać, że biedy już wcale nie czuje —
Pijcie!
Ta dziewka, znać, oczaruje
I Szperkę.
Kobiecko
Ponoć schorzałe już docna,
A on z tym tłukiem, niby wiedźma nocna —
Niech Bóg ma w swojej opiece
Babę i dziecko!…
Byłoć z nim dawniej inaczéj,
Ale to prawda: człek płynie po życiu,
Jak łódź rzucona po zarosłej rzece.
Gdy raz się zdarzy,
Że się zahaczy
W gęstych zaroślach biedy,
Cóż sobie wtedy,
Choćby się cały, jak rana, oropił,
Waży?…
Tak i on z nędzy zatopił
Mózg w piciu!…«
A listki
Białej za ścianą topoli,
Kiedy ją powiew ku sobie niewoli,
Że mu oddaje swe łono,
Jakby lubystki,
Lub innych czarów wypiła —
A rosa-ć tylko, która z niebios spada,
Kroplami poi młodziuchę zgwałconą —
Bijąc w okienko,
Poszumów siła
Łączą z tym gwarem, z muzyką
Jękliwą, dziką,
I niby szeptem, tak żałosną straszą
Męką:
»O biada-ż z dolą-ci naszą,
O biada!…«
»Od piekła
Prawdziwie jesteś, rzempoło!
Myślisz zapewne, że duszę ci gołą,
Jak mysz zleniałą, wypocę?!
Skrzypka się wściekła:
Zwolnij-że z tonu, da! zwolnij,
Da! okrągłego, da! pójdę, jak w młynku!
Hej! dni-ć ja…