Na posępnym urwisku niebotycznej skały
Ktoś zawiesił kolebkę nad otchłanią ciemną…
Kołysany wichrami, co z Zaświatu wiały,
Śniłem w mgłach…Noc i trwoga czuwały nade mną.
Po niebie – burzliwymi posępione kłęby
Pasowały się chmury, jak olbrzym z olbrzymem –
I grom wielki, kruszący ciemne wieków zręby
Przelatując mistycznym odurzał mnie dymem…
Obłędne meteory, skier syczące świstem –
Te gwiazdy ręką Bogów postrącane gniewną –
Błyskały w mą kolebkę okiem płomienistem…
Jak gdyby jakąś czuły istność w niej pokrewną…
Stronami – wulkanicznych wybuchów ogromy
Dymiące swych pochodni rozniecały zorze;
Ziemia drżała; z gór skalne toczyły się złomy;
A w otchłani ryczące kotłowało morze.
Dzikie sępy Kainowe, lecące z Gehenny,
Grozą skrzydeł swych skroń mi owiewając zbladłą,
Kąpały ciemne pióra we krwi łun płomiennej…
I jedno uronione w mą kolebkę spadło…
Wiersz: Bogusław Adamowicz