Wyślij za pomocą:
Wiersz: Jan Kasprowicz
W nasze przybytki wtargnął wróg. Na burze,
Na szalejące wypędził nas gromy:
I ród, co ongi zwykł chadzać w purpurze
I na swem czole nosił znak widomy
Królewskiej siły, zmienił się w nędzarzy
Zastęp żebraczy, obdarty i chromy,
Z śladem boleści na zbiedzonej twarzy
I z piętnem wstydu, który ogniem parzy.
I, mając czarne nad sobą niebiosy
I w nawałnicy snać nie widząc drogi,
Tłum ten na polu stanął, gdzie się kłosy
Ongi złociły, a dzisiaj odłogi
Bezpłodem świecą: Na łanie, kopyty
Końskiemi zdartym, trząsł się, jak te głogi,
W deszczach jesiennych, albo stał, jak wryty,
Oczy wlepiając w pomrok nieprzebyty.
A coraz groźniej szalał wichr: na głowie
Włos tym nędzarzom rozwiewał, łachmany
Targał na ciele skulonem, w pustkowie
Jęk ich zanosił, zimnem jątrzył rany
Niezakrzepnięte; straszliwej muzyce
Gromów wtórując, każdy wypłakany
Żal witał świstem; czerwieniąc źrenice,
Z każdej łzy szydził, gdy spadła na lice.
I już się zdało, że niema zbawienia,
Że lada chwila zgaśnie wszystko życie,
A tylko hańba w długie pokolenia
Będzie świadczyła o minionym bycie.
Już się zdawało, że w tej nocy ciemnéj,
Gdzie szukać światła na pochmurnym szczycie
Za trud i śmieszny miano i daremny,
Nie upadł naród wielki, lecz nikczemny.
Ale Duch Boży, to w światów ogromie
Skryte nasienie, z którego się rodzi
Wszelakie dobro; ten Duch, co widomie
Nieraz pomiędzy tłum wzgardzonych schodzi
I tam, gdzie słabość i rozpacz się szerzy,
Nagle zastępy olbrzymów wywodzi,
Mścicieli krzywdy, światłości rycerzy,
Huf, wielką wiarą i nadzieją świeży —
Ten Duch, przed którym samolubne karły
I gnębiciele ze strachu dygocą,
W chwili, gdy świat już zdawał się umarły,
Spłynął na nędznych; swoją zbawczą mocą
Do góry podniósł pochylone głowy,
W oczach, boleści przysłoniętych nocą,
W łzie pływających, żar wznieciwszy nowy,
Ukazał życie, gdzie był grób gotowy.
I jak te kości, na wieszczbę potężną
Ezechiela z mogił powstające,
Tak, zmartwychwstawszy, szli jedni orężne
Poczynać walki i krwi swej gorące
Lali strumienie, dzierżąc miecz, dopóki
Dłoń nie zastygła, a drudzy nad lśniące
Kordy, nad armat piorunowe huki
Wznieśli do góry sztandar polskiej sztuki.
I ci i tamci jednakowej treści
Pierś mieli pełną, pragnęli do chwały
Podnieść promiennej to, co wśród boleści
I pośród mroków w błoto podeptały
Zbrodnicze stopy; jednaki się wije
Laur u ich skroni; tych i tamtych cały
Trud miał pokazać, że, lubo mu szyje
W łańcuch zamknięto, lud zgnębiony żyje!
I tak od wieku, który w swe odmęty
Nieprzeliczone wciąż wchłania ofiary
Ze serc i mózgów, z ciał i dusz, ze świętéj
Zapałów iskry, z płomienistej wiary
I z łez rozpaczy — od wieku, co dzieła
Wszczął nieśmiertelne, swe wielkie sztandary
I tych i tamtych silna dłoń rozpięła,
…………….
I tak się działo w tej stuletniej dobie,
Że w hasłach jednych był zaród żywota
Drugich: wieszcz podniósł wielki głos na grobie,
A, jak z pod ziemi, wojowników rota
Naraz wstawała: zaś gdy ci w pogoni
Krwawej upadli, gdy nadziei złota
Skra zgasła z nimi, na ojczystej błoni
Siali znów życie wieszcze, histrioni…
I histrioni!… Patrzcie, jak ich wargi
Roznoszą dźwięki naszej pieśni polskiej,
Pełnej radości i posępnej skargi,
Ognia zapału, wiary apostolskiej,
Łaski i klątwy! Patrzajcie! jak płynie
Rozgrany burzą głos…