Wyślij za pomocą:
Wiersz: Jan Kasprowicz
I.
Zbliża się jesień. Ten duch, co nad bytem
Nikłych wszechstworzeń niezłomnemi prawy
Od samych włada początków, błękitem
Budząc w nich życie słonecznym, śród wrzawy
Wichrów szumiących i śród deszczów łzawéj
Wysłał ją pieśni: niech na lice świata,
Choć jeszcze ogniem się pali, swój mgławy
Zarzuci welon i potem niech splata
W śmiertelny uścisk rękę — twardą rękę kata…
II.
Zbliża się jesień i na pustej roli —
Bez fal pszenicznych, które wiatr wiosenny
Z taką kołysał pieszczotą, powoli
Ślad swoich kroków wyciska brzemienny:
I oto gaśnie ostatni, promienny
Jaskier, co farb swych pożyczał od słońca:
Ostatnia róża w pochmurny, strumienny
Wpatrzona kryształ roni łzę i, drżąca
Na widok własnych kształtów, oczekuje końca.
III.
O prędzej, prędzej, ty zniszczeń aniele!
Niechaj od razu te kwiaty w boleści
Zimnej zastygną! Na ich wątłem ciele,
Które wiatr jutro rozproszy bez wieści,
Niech się ironią pierś twoja nie pieści!
Nie pragnij konań powolnych widokiem.
Gdy w każdem tchnieniu tysiąc skarg się mieści,
Zamrażać w sercu człowieka głębokiem
Zdrój życia, który raźnym płynąć ma potokiem.
IV.
O prędzej! prędzej! Przyspiesz takt symfonii
Posępnych skonów: niech głuche rozjęki
Wierzby bez liści i trawy bez woni,
Jezior bez blasków i róży bez miękkiéj
Sukni czerwonej, nie hamują ręki
Młodej zbyt wcześnie — o niechaj nie kłócą
Swymi akordy wesołej piosenki,
Którą wybrańcy dni wiosennych nucą.
Nim dłonie twe swym chłodem w zwątpienie ich rzucą
V.
Zbliża się jesień… Ach! nie znam przyczyny,
Dlaczego wówczas dopiero w swą własną
Zaglądam duszę, gdy horyzont siny
I gdy się chmury zwieszają nad jasną
Powierzchnią wody, kiedy gwiazdy gasną
Z okiem przymglonem i gdy liść opada;
Dlaczego witam tę chwilę, jak przaśną
Uciech godzinę? Czemu na to »biada«,
Brzmiące dokoła, pierś ma hymem odpowiada?
VI.
Czyż obraz śmierci, co dzisiaj zawisnął
Zblakłemi usty na sennej postaci
Tej smutnej ziemi i tak ją przycisnął
Kościstą dłonią, że aż oddech traci,
We mnie się jeszcze w swą grozę bogaci
I tak, jak siebie, obojętnym czyni
Na koniec istnień mej rodzonej braci?
Czyż moje serce w swej ciemnej świątyni
Ofiarną tylko składa cześć zniszczeń bogini?
VII.
Czyż miliony tych powiędłych liści,
Któremi dzisiaj śród piaszczystej drogi
Wiatr w rozpasanej pomiata zawiści —
Czyliż te czarne, bezkłose rozłogi
I strop ten, w blaski złocone ubogi,
Nie wyrwą z duszy przeciwko naturze,
Ostremi dzisiaj raniącej nas głogi,
Posępnych przekleństw, podobnych tej chmurze,
Co skrą błyskawic gromy zwiastuje i burze?
VIII.
Nie!… ja w rokoszu dziecinnym nie stanę
Przeciwko tobie, o matko, promieniem
Susząca ciepłym oczy, w łzach skąpane —
Wielka porodem i wielka zniszczeniem!
Nie! choć mnie dzisiaj razem z wszechstworzeniem,
Którego częścią jestem i atomem,
Napełniasz smutkiem i otaczasz cieniem —
Nawet nad własnych, drogich kolumn złomem,
Nie rzucę w pierś ci płonnym złorzeczenia gromem.
IX.
Ale się zawsze ukorzę przed tobą,
O słońce, życia początku wspaniały!
Wszak ty rozgrzewasz serce martwym globom
I tych przystrajasz w płaszcz niezmarłej chwały,
Co, wiosennymi porwani zapały,
W twe walczą imię, ty zbawienia gońcu!
Przed tobą, nocy, ukorzę się cały,
Życia spoczynku i wrzekomy końcu,
Co świeży tor gotujesz jutrzejszemu słońcu.
X.
Przed tobą, wiosno, gdy, nad srebrnym zdrojem
Schylona, patrzysz błękitnemi…