Wyślij za pomocą:

Wiersz: Tadeusz Gajcy

Za grotem mej dłoni – tam przestrzeń wiecznie blada, 
w której przejrzysty księżyc jest 
jak fragment białej chmury albo anioła sandał 
zgubiony na powietrzu. Nieść 
cierpliwie trzeba obraz kończący się u wrót 
nikłego horyzontu – lecz dłoń przegina ciężar 
i ciało błyska trwożnie, kiedy obłoczny strój 
opada bez szelestu i dana jest wiedza 
tym dłoniom, które niosą, 
tym ciałom, które drżą: 
nie przejdziesz cienia ręki powietrzem niby mostem 
i w obraz się zamienisz twych ojczystych stron. 

Więc włosy będą – płomień lub ognisty krzak. 
A ręka, która światło zbierała jak owoc, 
odrośnie nagłym słupem i głąb fioletową 
roztrąci dzwoniąc w okna, za którymi ręce, 
człowiecze ręce w płomień zanurzone świecą. 
I jak źródełko rtęci w twej piersi będzie serce 
pulsować krwawym łukiem spadającym w wieczność. 
Więc stopy będą kamień u pielgrzymiej drogi, 
która początku nie ma, nieznany jej kres, 
lecz oczom jest jak piorun w schyleniu pokornym 
zmęczonej ciężkiej głowy. A nad nią księżyc jest 
jak fragment białej chmury albo anioła sandał 
w przestrzeni zawieszonej do palców, których cień 
rysuje krzyż radosny i nad głową splata 
pięć gwiazd oznajmujących twą konieczną śmierć.

Podobne posty