Wiersz: Jan Kasprowicz
Światło boże padło na ulicę,
Z całej gęby roześmiał się dzionek
Onem słońcem, co pośród koronek
Chmur porannych wytrzeszcza źrenice:
Dymy rosną i z czarnych obsłonek
Wielką tkają dla miasta kapicę,
Ale blaski, jak ostre nożyce,
Rwą ją w szmaty, w sieć powiewnych błonek.
I przedemną gród, jak olbrzym nagi,
Z snu zbudzony, snem na wpół opiły,
Wraca zwolna do olbrzymiej siły…
Wraca zwolna, nabiera odwagi,
Pierś wypręża, chwyta za trzon młota,
By kuć znowu straszną stal żywota.
Podobne posty
Bóg się rodzi
Wyślij za pomocą:Wiersz: Jan Kasprowicz
Bóg się rodzi!… Moc truchleje, co wołała »ząb za ząb!«
Krwawe zmazy krwią płaciła, tchnień litosnych gasząc żar;
Nowe, jasne idzie prawo, by przeniknąć mroków głąb
I miłością spór rozstrzygać i przebaczać w miejsce kar.
Bóg się rodzi!… Moc truchleje, co na ludu zgięty kark
Ma obrożę, albo topór, co swobodę depce w proch,
Sprawiedliwość i szlachetność na szyderczy niesie targ,
A czcicieli prawdy bożej we więzienny wtrąca loch.
W rozbolałego serca żywą księgę
Wyślij za pomocą:Wiersz: Jan Kasprowicz
W rozbolałego serca żywą księgę
Zapisz na zawsze słowa takiej treści:
Jak ruda w ogniu znajduje potęgę
Oczyszczającą, tak człowiek w boleści.
Nie! Tam, gdzie tęcza wielkich żądz swą wstęgę
Rozsnuwa barwną, gdzie na suknię cześci
I chwały zmienisz powszednią siermięgę,
Wznosi się dusza na skrzydłach boleści.
Gdy więc na grzbiecie twoim los zaznaczy
Krwawe swe ślady, los, co się nie pieści
Z człekiem, wszak nawet zrodzonym w boleści:
Ty nie otwieraj wnętrza dla rozpaczy,
W której się ducha osłabienie mieści,
Tylko błogosław! błogosław boleści!…
Wjazd do Jeruzalem
Wyślij za pomocą:
Wiersz: Jan Kasprowicz
W święta przaśników, by uczcić zakony,
Do Jeruzalem z swymi apostoły
Spieszy, rodzinne porzuciwszy strony.
A kiedy Syon, kamiennemi czoły
Sterczący w niebo, przed sobą spostrzeże,
Rzecze do uczni, natchnion i wesoły:
»Oto, słuchajcie! w świętych bram ościeże
Niechaj z tryumfem wejdzie syn Człowieczy!
On, co przybytku Salomona strzeże.
On, co ma swojej powierzone pieczy
Kubki serc ludzkich i ducha ich misy,
By je oczyścił z kalającej cieczy.
On, który królestw pękających rysy
Spaja słów gliną, pragnąc w zamian grzywny,
By ludzie byli gołębie nie lisy!…
Idźcie, gdzie ogród widnieje oliwny,
A ze źrebięciem znalazłszy oślicę,
Przywiedźcie do mnie, aby się przedziwny
Wypełnił sen ów proroka, źrenicę
Kiedy podnosił ku niebu i nucił:
»O rozchmurz czoło! o rozpromień lice,
Córko syońska! Ten, co cię zasmucił,
Dziś cię pociesza! Na wspaniałej pychy
Tronie cię sadza ten, co w pył cię rzucił!
Bo oto k’tobie, pokorny i cichy,
Zbliża się król twój, pod jarzmo swe bierze
Wątłą oślicę i ten płód jej lichy«.
I wraz uczniowie przywiodą mu zwierzę,
Ukochanego wsadzą na nie Mistrza,
Na grzbiecie miękkie złożywszy odzieże.
I rosła dusza, ponad źródło szklistsza,
Nad toń cudowną w Syloe cudniejsza
Ponad promienne słońce promienistsza.
A ciżba ludu wzdyć się nie pomniejsza,
Sypie się z miasta, niby ziarna żyta:
»Któż jest ta postać, juści-ć nie dzisiejsza?
Czyjeż to lico?« — tak zdumiona pyta —
»Bielsze od lilii? To oko tak ciemne
W swoim krysztale, jak głębia, okryta
Cieniem palmowym, lecz lśnista: podziemne,
Widać, na dnie jej nie spoczęły szlamy —
Kryształ i granit tu sobie wzajemne…
To on-ci, rabi Joszua, my go znamy!
To on-ci, prorok z Nazaretu, iście
Bez żadnej skazy, wkracza w Pańskie chramy!!!«
I, jak na stepie rozbujałe liście,
Faluje tłum ten, lub jak brzozy w lesie,
Co włos rozwiały wśród wiatrów rzęsiście.
I głos falisty ze serca im rwie się:
»Cześć! On nas z nocy, jak zorza poranna,
Zbawia! On tron nasz z rumowisk podniesie!
Ojcom w pustyni spadła z niebios manna,
A tyś nad mannę, synu Dawidowy!
Hosanna tobie! Hosanna! Hosanna!«
LUCYFER.
Heach! patrzajcie! jak to chylą głowy,
Jak to podołki swoich sukien ścielą
I liść pod stopy rzucają palmowy!
Myślelibyście, że ich dusze ziela
Strojne niezwiędłą na wieki, że zbożne
Nigdy już w nich się iskry nie spopielą.
Lecz wnętrza ludzkie to krzewy przydrożne:
Ledwie czerwcowy deszcz z nich kurze spłucze,
A oto w świeży kał i pył znów możne…
I znowu trzeba, aby przyszły tucze
I sok im swymi odświeżyły gromy
I z liści warstwy pozmywały krucze.
Lub są te wnętrza jako garście słomy:
Rzuć w nie iskierkę, a przy tej iskierce
Rychło wystrzelą w ognia blask widomy.
Ale za chwilę tam, gdzie było serce,
Jak żar ten jasne, szary popiół legnie,
Którym się zbrudzisz… O, w dziwnej rozterce
Fałsz i szlachectwo tu staje, aż zegnie
W pył się — szlachectwo… O, w dziwnym tu boju
Słabość i siła, aż siłę ubiegnie
Bezduszna słabość… A potem w spokoju
Zgniłym zamiera całe ich jestestwo,
I pustka tylko po walce i znoju…
I na tych wnętrzach stawiasz swe królestwo?…
Z głębin przestworu, z ciemnych chmur
Wyślij za pomocą:
Wiersz: Jan Kasprowicz
Z głębin przestworu, z ciemnych chmur,
nad wilgotnymi łany,
Jak srebrny opar wstaje duch
z promieniem wokół głowy:
Rośnie w mych oczach, niebios tór
rozjaśnia mgłą owiany,
Strząsa ostatni śniegu puch
z swej sukni lazurowéj.
Uderza w róg swój: szumi bór
i szumią rzek bałwany,
Ziemia wytęża wszystek słuch
i rychło na dąbrowy,
Na senne niwy wiedzie chór
swych dzieci rozśpiewany,
Błogosławiących twórczy ruch,
okrytych w liść majowy.
I moja dusza chłonie wraz
ten hymn, budzący zioła,
Rwie się do wonnych światła fal,
lecz widzi poniewoli,
Że się w liść świeży, jak ten las,
naodziać już nie zdoła.
Mrok ją ogarnia, mrok i żal —
skarży się swojej doli:
I duch, co życia przywiódł czas,
gasi swój blask u czoła
I razem z nią w bezmierną dal
szumi pieśń melancholii.
Z chałupy/VI
Wyślij za pomocą:Wiersz: Jan Kasprowicz
»Co?… naprawdę?… Eh! smalone duby!…«
»Jako żywo! wiecie, że nie kłamię:
Jak mgła siny stał przy samej bramie —
Widać nie ma spokoju duch Kuby.
Albo wtenczas, gdym z Bartkowej huby
Wracał do dom — święte krzyża znamię! —
Ten pies czarny!… te dwa węgle w jamie!
Panie! chroń mnie od powtórnej próby!«
I tak gwarzą, a deszcz w okna bije,
Drzwi coś skrzypią, słychać szczęk łańcuchów.
Wicher jęczy, pies w podwórku wyje.
Na kominku resztki ognia gasną,
Północ wciska się w izdebkę ciasną,
Strach przejmuje w tę godzinę duchów…
Venus vulgivaga
Wyślij za pomocą:Wiersz: Jan Kasprowicz
Światła płoną na ulicach miasta;
Tłum próżniaków, jak rzeka, się wzmaga,
A wśród niego gałgankami szasta
Wyuzdana Venus vulgivaga.
Z każdą chwilą bezczelność jej wzrasta,
Słodka, ckliwa, paląca, jak zgaga:
Tu zaszydzi, tam cię błotem schlasta —
Błotem pieszczot — Venus vulgivaga.
Idź! posłuchaj wabiącego słowa!
Niech ci łono skalane otworzy,
Niech twe oko zaćmi pierś jej naga!
Trądem dusza okryje się zdrowa,
W sercu ogień ugasi ci boży
Jednem tchnieniem Venus vulgivaga.