Kolęda

Wiersz: Tadeusz Gajcy
Ogień nieziemski pod łukiem bramy 
wspiętej wysoko jak dzwon lub ołtarz, 
łuna ofiarna jak gałąź złota 
spływa na głowę chłodną w konaniu – 
zaśpiewajmy Mu, zagrajmy, 
czekaj martwy na ulicznym posłaniu. 
Krętych chmur stoi wieniec bogaty, 
liczne dymy z miast ojczystych wołają, 
a twe okno jak gwiazda maleńkie 
nie przytuli do firanek białych; 
i nad włosem zgiętym jak kwiatem 
znów zahuczy śmiertelny metal – 
zaśpiewajmy Mu, zagrajmy, 
ach, uboga stajenka, lecz piękna. 

Jezioro

Wiersz: Tadeusz Gajcy
Jak odnajdziesz mokrą nutę w kropli głosu? 
Masz usta złożone do snu, 
a tu próchno świeci w oczach, w kwiatach ognie – 
Skrajem jawy uciekać musisz, bo się zgubisz w ostrych liliach, nie powrócisz, 
bo w jeziorze stopisz włosy i sen zmoknie. 
Jak odnajdziesz mokrą nutę w lustrze nowiu? 
Masz usta złożone do snu, 
a tu sieć, a tu mróz, a tu blask – 
Blask łzę rzeźbi i różową siecią łowi, 
nie chodź w lilie – jesteś boso, 
wróć się jeszcze, sen rozgarnij póki czas. 

Groteska bardzo smutna

Wiersz: Tadeusz Gajcy
Niby kosmiczny delfin 
niebem, które nazywasz różnie, 
przebywa ziemską przestrzeń 
apokalipsy ciało duże. 
Zaiste, straszne jest, 
gdy w oko spojrzy nagle 
i jak twój głos i cień 
wytrwałym pójdzie śladem. 
Gdy ręką dotknie zimną 
blasku chwiejnego pełną… 
na próżno mówisz: siło, 
niech ci otworzę niebo, 
przepadnij, zostaw nas 
u rzek niebieskich ściegu, 
nie chcemy twoich gwiazd 
i ognistego wieku. 

Epitafium

Wiersz: Tadeusz Gajcy
Przechodniu, powiedz imię, 
a poznamy miejsce 
marzenia, które niesie 
bezpiecznie i lekko. 
Nad nami niebo rośnie 
i wspina się w dymie 
pozostawiona dalekość. 
Były lata nad nami i są. 
Ty zabierzesz nieświadomą stopą 
pręcik ziemi otulony mgłą, 
co nazywa się dla ust tak prosto, 
a jest głosem, co zaciska krtań 
i wołaniem z samotnego dna. 

Droga Tajemnic

Wiersz: Tadeusz Gajcy
Błękitniejący umarłych proch 
rośnie w ziemi mocny jak żywioł 
i na oczach pisze co noc 
kręte znaki jak mróz na szybie. 
Białą czaszką kołysze księżyc, 
stosy planet utkanych z kości, 
zagubisz się, pomylisz – w tym tokowisku zwierząt 
szklistym włosem porosłych. 
Łasi się grom i ciemność 
do twych stóp: skuś się tylko i poddaj, 
a zarośniesz jak liściem – ziemią 
i zaleje cię ogień i woda. 

Do zmarłej

Wiersz: Tadeusz Gajcy
Pusty po tobie powietrza słup  
oczy mi mrozem przekłuł; 
dochodzi do mnie świergot twych stóp  
gołębich: szelest 
sukni najlżejszy, korali dźwięk  
okrągły, nikły jak dzwonków pęk  
u głowy twojej w kościele. 
Ze snu powstaję i cieniem rąk  
nierzeczywistych dla mnie i trudnych  
szukam oddechu twojego. Skroń  
zgina mnie ciężka jak kamień – i  
widzę przez oczy, które mróz przekłuł:  
ciało twe drobne tuli się w trumnie 
w chłodnej koszuli jak w śniegu. 

Czas

Wiersz: Tadeusz Gajcy
Kiedy po włosach kręte płomyki wiją się pośpieszne 
i iskra wzrok wypala, czoło w sieć zamienia, 
twe ręce przeorane ogromnym powietrzem 
kulistym bardzo – drżą. 
Za oknem jak krawędzią dwu odmiennych światów 
jest ciemna pogoń planet, milczenie kamienia 
i niebo dymiąc głucho płynie cieniem statku, 
pod którym wieją skrzydła żegnających rąk. 
A światy są ogniste i oczom dostępne. 
Nie chwila staje w ogniu, lecz horyzont ziemski: 

Czarne koła

Wiersz: Tadeusz Gajcy
W kantylenie macierzanki zapach 
uśmiechniętych nocą wodził chłopców, 
jak w legendzie chodzili w zaświatach 
pod oknami czarnymi dla oczu. 
Nad głowami nocy złoty jeż, 
księżyc w włosy się wtopił jak wianek, 
nie wiedzieli – czy noc to, czy wiersz – 
gubiąc głosy jak trzciny rozchwiane. 
A w latarniach z trudem się chodzi 
w jakimś innym rozłożystym świecie, 
pod oknami czarnymi młodzi 
w zasłuchania jedwabistej sieci. 
Węzły powiek tak bolą zaciśnięte mocno, 
nawet nie wiem – czy sen jest, czy próżnia pod nimi – 

Chwila biblijna

Wiersz: Tadeusz Gajcy
Na przystanku tramwajowym jak u studni czeka 
apostoł płomienny, 
kiedy stopy najłagodniej oderwał od ziemi 
policjant o dostojnych powiekach. 
Tłum nie widział apostoła, który był obdarty 
i modlitwę rwał palcami łapczywie jak mięso – 
lecz zastygał pod pałeczką – czerwoną od żaru, 
gdy dzieliła sprawiedliwie świat pomiędzy grzesznych. 
Skradały się do niej korne 
zwierzęta na kołach, 
lamy, wilki, płoche kozy – 
strasząc apostoła. 

Betleem

Wiersz: Tadeusz Gajcy
Nad smugami karawan 
chodziła jasna nowina – 
powiła Smutna Panna 
Żałobnego Syna. 
Śpiewali Mu, śpiewali ochoczo, 
pastusze melodie skakały jak deszcze, 
grały królewskie korony 
i palmowe grało powietrze. 
Śpiewali Mu, śpiewali 
cherubiny zwłaszcza w długich piórach 
krągłą ziemię chylili nad Małym 
i rączkami ją we śnie otulał. 
Ale niedługo potem 
zaczęło w górze straszyć 
i za stajenką poruszali grzechotką 
z armat buczących i maszyn. 
I zapalili daleko 
kilka krajów czerwoną łuną, 
że trzepotał powieką 
i spoglądał na Północ.

Ballada o chłopcu przydrożnym

Wiersz: Tadeusz Gajcy
Podobno anioł kulawy 
wziął go przykro za włosy i sprężynę niewidoczną tknął. 
Jak zabawkę, jak brzęczący badyl 
zasadził na kilometrze szesnastym. 
Potem anielskie wargi otworzył, 
długo patrzał 
i odjął rękę swą. 
Obok wąsatych w kołach wozów, 
śmigieł blaszanej trawy, 
nad rękami własnymi się mnożył, 
zielenią powolną rósł 
w głębokiej literze ust 
chłopiec przydrożny. 

Ballada czarnoksięska

Wiersz: Tadeusz Gajcy
Pod sierpem żółtej źrenicy 
ludzkiej, jastrzębiej czy kociej, 
na słowie wyjętym z gwiazdozbiorów nocnych 
żałobny utknął paznokieć. 
Rysę na dźwięku słowa 
zaznaczył mocno aż do krwi 
i sokiem tym począł rysować 
wzory substancji modrych. 
Pod pokrywą z martwego srebra 
zakipiała woda baśniowa 
i burzyły się zioła, skręcały 
aż gestem musiał prostować. 

Bajka druga

Wiersz: Tadeusz Gajcy
Konie gradem bułanym 
rozdwoiły tętent – 
Nad strumieniem za siedmioma lasami 
myły pieniste ramiona boleściwe panny 
żalem zdjęte. 
Siedem tęcz w uszach miały, 
siedem zmierzchów nad rzęsą, 
nad strumieniem za siedmioma górami, 
za ciszą leśną. 
A w komnatach szklanego zamku 
o zamyślonych kolumnach 
więdły kwiaty z płonącego laku 
nad trumną. 

Bajka

Wiersz: Tadeusz Gajcy
Chiński cesarz w malowanej trumience 
zamknął oczy skośne jak łódki, 
włos falisty zacisnął w ręce, 
włosa strzegły jelenie malutkie. 
Już ostatnie spłynęły łezki, 
czarny bonza przyklękał nad szarfą, 
kiedy Lojola w pantoflach niebieskich 
stanęła krucho i płakała bardzo. 
Lojoli lekki lok, jej lok 
cesarz tulił do martwego kimona, 
jak dzwoneczek kołysał lok blond, 
o Lojolo, Lojolo, Lojolo! 

1942. Noc wigilijna

Wiersz: Tadeusz Gajcy
Wieczorny szatan monetę zimną 
ważył na dłoni… 
Parzyła izby zamieć świeczek, 
kiedy śmieszne figurki zatargały jak w dzwonnicach sznurkiem, 
uniosły stopy na bojaźliwy centymetr – 
nie mogły odlecieć. 
Wplatał lepkie palce w oczy śnieg, 
no i szeptał, uporczywie szeptał; 
szatan załkał w szubienicę jak w flet 
i rozwiesił płacz w drzewie jak szkiełka. 
Więc choinka. – A na sznurku pajacyk, 
kolędować Małemu, niech krzepnie, 
pójdź – złóż dary – nie wystarcza popatrzeć
drzewko smutne, a u ciebie świece.